Równy tydzień po tym, jak mój kolega przewrócił się na suzuki gsx-r, przyszła kolej na mnie. W poniedziałek 4.06 jechałem w poludnie do domu kraków-kielce-baćkowice (~170km). plan był taki aby pobić czas przejazdu. udało się:) Myślę, że 1h 32 minuty to dobry wynik. Od tego czasu trzeba odjąć jeszcze jakieś 10 minut ponieważ w Jędrzejowie panowie policjanci przeszkodzili mi w biciu rekordu... Miałem wracać tego samego dnia, jednak ostatecznie wracałem rano we wtorek do Krakowa.
Wyjechałem o godzinie 8 rano (mokro, deszcz) spiesząc się na egzamin. Gdyby nie deszcz podejrzewam, że nie założył bym ani kurtki ani spodni. Pomimo deszczu i tego, że byłem obładowany (kufer i plecak) jechało się dobrze. Jechałem uważnie, przez zakorkowane Kielce, powoli mijałem samochody (zależało mi trochę na niskim spalaniu). Wyskoczyłem na Kraków, trochę szybsze tempo bo minuty uciekają, aż do miejscowości Wężerów, gdzie po tym jak przeciwnym pasem przejechał samochód zdecydowałem się wyprzedzić tira. Było pod górę, dużo miejsca, spokojnie zdążyłbym zrobić kilka samochodów. 100 na zegarze, bez redukcji zaczynam zmieniać pas na lewy, tylne koło wpada w poślizg, rzuca mi dupa najpierw w lewo, później w prawo, później znów w lewo i motocykl kładzie się na prawej stronie. Ja szoruje po ziemii niezły kawał aż do zatrzymania na środku przeciwnego pasa, a faza ląduje w rowie. Nic przyjemnego.
Nie czuje wogóle bólu, zciągam kask z głowy zaraz po tym jak sie otrząsnąłem. Widze, że gość z tego samochodu, który przejechał przeciwnym pasem biegnie do mnie, pyta czy cos mi jest. Próbuje sam postawić fazera, nie daje rady (nieźle worał sie w rów), ten gość też nie chce mi pomóc mowi że boli go bark. Za chwile zatrzymuje sie następny bardzo miły gość, który nie miał lęku przed brudem. Trzecią osobą, która się zatrzymała jest starszy pan, który nie oszczędza słów by wyrazić swoje niezadowolenie z mojej jazdy. Ja w szoku wystraszony nie potrafię powiedzieć słowa, ale dwóch poprzednich robi to za mnie i każą mu odjechać mówiąc grzecznie. Zebrałem z drogi nóżkę hamulca, która się urwała, ogarnąłem się trochę, zapaliłem faze, chciałem wyjechać z rowu ale było zbyt stromo i musiałem jechać rowem pod górę jakieś 500m. Wyjechałem na drogę, jadę powoli (głupia sprawa jak nie ma się pod prawą nogą hamulca). Kilka kilometrów w Słomnikach baba wymusza pierwszeństwo czarnym passatem. Mało brakuje i prawa strona była by poprawiona (może miałbym na kogo zwalić tamte szkody?) Zatrzymuje sie, wyrzucam jej kilka rzeczy, jade dalej i tak do Krakowa. Dojechałem, poszedłem na egzamin (zdałem na 3:)) Fazera wieczorem umyłem na myjni i odstawiłem do garażu. Uszkodzenia na niezbyt dokładnych zdjęciach. Już zawsze pozostanę wierny crashpadom.
Moje pytanie jest takie czy da się coś zrobić z czacha? nie mam niestety ani jednego jej kawałka.
|