Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 13 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 2014-05-08 00:03:36 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-12-16 12:56:07
Posty: 344
Lokalizacja: Gród Kraka
Płeć: Mężczyzna
Telefon: Szajsung
Obecne moto: BMW R1200GS ADV LC
Dzień pierwszy.
Polska-Serbia: 1100 km

Rzucam mokre ciuchy na podłogę. Niech tak leżą. Potem się rozwiesi. Wyschną przez noc - mamy kawał pieca w apartamencie.
Chciwie sięgam po komórkę i podpinam się pod "Łaj-Faj"
Trzeba dać znać, że objechaliśmy szczęśliwie.

Pierwsze 1100 km w siodle za nami. Pierwszy dzień w deszczu za nami.
Szczęśliwie, bez przygód, jak maszyny przeszyliśmy Słowację, Węgry i Serbię.
Po drodze tylko jedna rozrywka. Odbijamy w Serbii na Suboticę, pooglądać Węgierski Art Nuveau. Akurat na północy Serbii wstrzelamy się w piękne słońce. Jak na zawołanie.
Łapiemy wiatr w żagle... Przytłoczeni ulewnym deszczem od samego początku oraz klasycznie już Słowacką "pokutą" chciwie łakniemy pierwszych Bałkańskich promieni...
Niestety późnym wieczorem, za Nišem pokonał nas ciężki deszcz.
100 km przed wyznaczonym celem na pierwszy nocleg zjeżdżamy z Serbskiej autostrady do pierwszej, lepszej miejscowości w poszukiwaniu noclegu.
O wyjmowaniu namiotów nikt nawet nie wspomina.
Pada na Leskovac.
Po wjeździe na stację benzynową, pytam o kwatery. Gość mówi, że nie ma, że tylko hotel jest.
Nagle, ktoś trąbi na nas ze starego Passata, zajeżdżającego na stację z charakterystycznym klekotem 1,9 TDi :wink:
"Polonia :?: " pada z otwartej szyby.
"тако" odpowiadam z uśmiechem.
Niski, krępy gość w okularkach rzuca szybko, czytając w naszych myślach: "Apartman?"
"тако" - szczerzymy z Patrykiem gęby, jak małpy do banana.
Prowadzą nas kilkoma ciemnymi, mokrymi uliczkami, wprost do zaprzyjaźnionego Hostelu. Jest Parking, internet, taras, spanie i ogromny elektryczny piec...
"Koliko" :?: - pytam. Chcą 10€ od łebka. Nie dyskutujemy. Jesteśmy zbyt wypruci...
Szybkie rozpakowywnie i na ławie w pokoju ląduje pierwsza flaszka.
Druga w zasadzie, bo pierwszą straciliśmy na Słowacji. Ale nie pita - więc się nie liczy.
Pomogła jednak wynegocjować wysokość "pokuty" - więc jakby nie było - nie poszła na marne :D
Bikerzy Serbscy przynoszą rakiję... Jak się potem okazało, jak najbardziej potrzebną na sobotni, kurewski wieczór...

Załączam sieć i w messangerze wyskakuje kolega z forum BMW...
"Czegóż chce ode mnie ten łowca leśnych, sarnich bobków o 22.00 w sobotę, po męczących 1100 km i to po 3/4 drogi w strugach deszczu?"

Wiadomość mam do dziś:
"Dominik, nie chcę Ci psuć wyjazdu, ale pewnie niebawem dowiesz się z Forum lub z FB. Przed chwilą dostałem telefon od kolegi motocyklisty, że nasz Wrocławski kolega zginął dziś na motocyklu...
Wpadł w jakąś kałużę i zabił się o drzewo... Cholera, uważaj na siebie tam..."

Czytam i jakby nie rozumiem... Czytam jeszcze raz... Nadal do mnie nie dociera. Nie żyje jeden z moich najwspanialszych przyjaciół.
Wiem, że to nie żart... Ale nie dociera. Nie chcę by dotarło.
Zamieniam z nim kilka słów. Nikt nic do końca na pewno nie wie, świeży temat. Jedno jest pewne - Daniela już nigdy, przenigdy, nie usłyszę ani nie zobaczę.
Odkładam telefon. Płaczę jak dziecko.
Gdzie ta #$!%*# rakija :!:
Tej nocy, mimo zmęczenia nie mogę zasnąć. Pustka. Ogromna pustka.

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-08 00:03:36 
admin ręczy i poleca:)

Dołączył(a):2011-10-03
Posty: 714
Lokalizacja: Polska

PostNapisane: 2014-05-08 11:30:51 
Prawie jak Mistrz Świata

Dołączył(a): 2011-09-05 16:57:28
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: FZ6 S2 GT 2008
Smutny ten pierwszy dzień :( pod każdym względem najgłębsze wyrazy współczucia, dla Ciebie i wszystkich znajomych oraz rodziny Daniela.

Ps. czekam na opis reszty dni.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-08 14:42:43 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-12-16 12:56:07
Posty: 344
Lokalizacja: Gród Kraka
Płeć: Mężczyzna
Telefon: Szajsung
Obecne moto: BMW R1200GS ADV LC
Zaiste najgorszy to był dzień...
Naści tu okruszek mięska...

:arrow: Katharsis në Shqipëri 2014 / Albanian Katharsis - Trailer 1


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-08 17:21:59 
Prawie jak Mistrz Świata

Dołączył(a): 2011-09-05 16:57:28
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: FZ6 S2 GT 2008
Po raz kolejny mówię MEGA, ale żeby tak przez "knajpę?" na moto :P co do wody to jestem w szoku, a na Polskie drogi przestaję od dziś narzekać :P


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-08 20:27:18 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-12-16 12:56:07
Posty: 344
Lokalizacja: Gród Kraka
Płeć: Mężczyzna
Telefon: Szajsung
Obecne moto: BMW R1200GS ADV LC
Dzień drugi:
Serbia-Macedonia: około 270km

"Dajesz Maładiec tę Albanię :!: "
Pamiętne słowa Orzepa budzą mnie przed budzikiem. Patryk śpi. W końcu dopiero 6.00
Ja już nie zasnę. Rzucam okiem z okna - pochmurno, ale nie pada.
Próbuję zebrać myśli.
Wg planu jesteśmy 100km w plecy. Nadrobimy.
Plan an dziś to dojazd na camping w Trpejcy w MKD. Po drodze Skopje, Kanion Matka, Park Narodowy Mavrovo, Kalishta i Ohryd. Bogato...

Nastawiam kawę i niby dobrowolnie ale niejako przymusowo budzę Patryka.
Chłopak kuty w otchłaniach Tartaru.
Wstaje jakby własnie wrócił z salonu SPA. Świeży, rześki - gotowy do jazdy. Maszyna do wycinania kilometrów.
Pijemy kawę na tarasie leniwie spoglądając na toczące się na dole życie.
Niedziela, a wszystko otwarte. Przede wszystkim sklep... z żarciem dla psów.
Co ciekawe - zaopatrują się w nim sami... Policjanci :D Zbieg okoliczności :?: :haha
Pakowanie, żegnamy się z właścicielką, bierzemy namiary i dzida.
Wracamy na autostradę i postanawiamy podjechać po drodze na nasz wczorajszy docelowy camping, by sprawdzić, czy czynny.
Oczywiście na miejscu ani żywej duszy - tylko telefon kontaktowy koło dzownka.
Ale miejscówka na przelot - idealna. Dobra lokalizacja, basen, nowocześnie.
Namiary: :arrow: http://www.autocampserbia.com/

Wracamy na autostradę i lecimy do granicy. Po drodze lekki, przelotny deszcz.
Ruch prawie żaden - odprawa idzie szybko. Przekraczamy granicę MKD i kierujemy się na Skopje.
Na piewszych bramkach na hasło: "Dzieńdobry" z budki pada pytanie: "Polonia :?: "
Potakując kiwam głową i pytam "Koliko".
Facet kategorycznym ruchem każe schować portfel i pyta: "где?"
Mówię, że do Skopje. Otwiera szlaban, ale każe poczekać. Chwyta telefon i gdzieś dzwoni.
Odkłada i mówi z uśmiechem: "за Polonia - all gates open to Skopje for free" :yahooo
Przybijam mu piątkę i wręczam naszą pamiątkową vlepkę.
Łycha i faktycznie na każdych bramkach ktoś widzi nasze motocykle i machając w pozdrowieniu jedynie z budki otwiera szlaban. Na bogato. Przejeżdżając każdemu zostawiam vlepkę.

Skopje.
Zatrzymujemy się na zwiedzanie pod twierdzą Kale. Otwarte. Ani żywej duszy. Żadnych opłat. Zalety zwiedzania poza sezonem są bezcenne.
Potem idziemy na stary targ zwiedzając meczety, stare budynki i uliczki.
Przelotnie pada - raz intensywniej, raz lekko mży.
Po około 2h wsiadamy na koń i podjeżdżamy do "nowej" części miasta - na Plac Filipa II.
Kontrast jest uderzający. Nie wiem ile tam poszło kasy, ale dosłownie wszystko zostało albo zbudowane de novo, albo odrestaurowane w totalnym przepychu i rozmachu.
Ilość pomników przypadających na 1m2 jest większa niż gęstość zaludnienia w mieście Tokio lub Mexyk.
Kompleks Aleksandra Macedońskiego?
Ładne, ale naćkane.
Patrzymy na zegarek - jest 15.00 - trochę nam zeszło. Do tego ponownie idą chmury.
Mieliśmy wjeżdżać na wzgórze Vodno, ale to ponad 15km ekstra, a do tego spodziewane widoki wybitnie będą storpedowane przez deszcz.
Rzucam hasło z akweduktem - to tylko 3km od centrum.
Szybki dojazd. Droga - chwilę asfalt a potem... Pięęękne błotko :crazy
Patryk szyderczym głosem: "Panie przodem". Baaardzo zabawne.
Idziemy łąką i szybkie oględziny. Warto.
Bardzo ładnie zachowany, jeden z najdłuższych akweduktów rzymskich. Do tego ładnie widoki ze wzniesienia.

Pakujemy się i jedziemy, po drodze podjeżdżając jeszcze do ładnego kościoła Św. Klemensa z Ohrydu w Skopje. Ciekawa architektura i bogate wnętrze.

16.00 - Ruszamy do Kanionu Matka. Raptem kilkanaście km.
Po drodze oberwanie chmury - idealnie na wjazd do kanionu. Jedziemy w deszczu starając się podziwiać widoki.
Szlaban - le kto by się przejmował. Pytamy lokalesa, czy można - mówi, że można.
Podjeżdżamy pod samą zaporę. Dokoła żywej duszy.
Wspinamy się na zaporę i idziemy wzdłuż sztucznego zbiornika do Monastyru Św. Andrei.
Mijamy po zjawiskowej drodze wykutej w skale kilku turystów.
Widoki bajeczne. Robi wrażenie tunel w skale, którym łodziami można zwiedzać dalej cały kanion. Za monastyrem ścieżka po chwili się kończy.
Wracamy.
Ku naszemu zdumieniu przy naszych motocyklach stoi... Policja :shock: Ki diabeł :?:
Obserwujemy ich z góry. Siedzą dziady w puszcze i czekają. Ale o co kaman?
Biorę lornetkę. Przepatruję okolicę. Szlaban co prawda był, ale uchylony. Dostrzegam znak na słupie niedaleko miejsca gdzie się zatrzymaliśmy: "Parking forbidden"
Oho :!: Pęknie trzecia flaszka :?: Postanawiamy ich chwilę przeczekać - może się znudzą. Czas mija a chłopaki jak stali - tak stoją. Czas nagli więc idziemy na żywioł.
Ruszamy - będzie to co musi być, jak śpiewała Maryla Rodowicz.
Planując różne taktyki docieramy do motocykli. Samochód stoi, ale w środku... nikogo :good
Poszli na pączusia :?: :biggrin
Decyzja była jednolita - rzucam tylko szpeje na bagażnik, kask tylko nakładam i odpalamy. OGiEEEŃ :!: Nie doszli :cool

Ruszamy na Park Mavrowo.
Po drodze ponownie zaczyna padać. Im wyżej, tym robi się zimniej. Do tego straciliśmy trochę czasu i zaczyna się ściemniać.
Zimno, ciemno, deszczowo - decyzja prosta. Odbijamy do Mavrovo i szukamy noclegu.
Scenariusz ten sam i już po chwili ciepły pokoik z pięknym widokiem na kościół Mavrovo, necik, garaż i kolacja w knajpie - tym razem suto zakrapiana lokalnym browarem.
Kolejny dzień w przewadze deszczu ale ponownie bez ofiar i strat.

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

-- 2014-05-08 19:33:35 --

:arrow: My 2014 BMW R1200GS ADV - Katharsis në Shqipëri 2014 / Albanian Katharsis - Trailer 2

WARNiNG :!:
PARENTAL ADViSORY EXPLiCiT LYRiCS
:twisted: :drink:


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-08 22:00:04 
Mistrz Polski

Dołączył(a): 2009-03-26 20:20:53
Posty: 483
Lokalizacja: Łódź
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: BMW S1000XR
arkham napisał(a):

mówiąc "dzięki Ci kochanie" masz na myśli żeńską osobę, czy GS-a ? :twisted:
jak kolega sobie na suzi radził, bo patrząc na drogi, niektóre średnie ;) na suzukę.

a ogólnie temat wrzuciłem do obserwowanych, więc mówi samo za siebie - f****g brilliant 8)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-08 22:23:44 
Mistrz prostej

Dołączył(a): 2012-12-26 01:08:50
Posty: 100
Lokalizacja: Warszawa
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: FZS1000
Oooo ...
patrzę na datę a to relacja live :)
Super zdjęcia, tekst pierwsza klasa. Czekam na dalej.
(mam prośbę tak na po powrocie - dasz jakiś logistyczny opis trasy np na bazie googla? choćby z tym hostelem ? itp. Wiesz może się przydać ;) dzięki)
Udanej podróży i najlepszego :)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-08 22:44:50 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-12-16 12:56:07
Posty: 344
Lokalizacja: Gród Kraka
Płeć: Mężczyzna
Telefon: Szajsung
Obecne moto: BMW R1200GS ADV LC
Kochanie, to kochanie Jaq!
Dała dyspenzę na 9 dni.
A germańska kiełbasa, dzik niemyty nie ma uczuć.
To hitlerowski wynalazek do podboju świata na o2o.

Kolega na GiXie to człowiek kuty w czeluściach i ogniu tartaru.
Nie ma takiego miejsca na ziemi, gdzie by na GiXie nie wjechał.
To mój człowiek do zadań specjalnych.

Relacja live ale jako relacja, bo jest już po przygodzie.
Albania objechana.

Co do noclegów.
Stara sprawdzona zasada.
Szukasz u lokalesów zawsze tam, gdzie dojedziesz.
Jeszcze się nir zdarzyło, bym się zawiódł.

Stay tuned people :)

-- 2014-05-09 23:07:20 --

:arrow: Katharsis në Shqipëri 2014 / Albanian Katharsis - Trailer 3

-- 2014-05-10 12:24:03 --

Dzień trzeci: "Pajęcze zmysły"
Turlamy się po Macedonii: niecałe 200km

Tym razem dzwoni budzik.
Asekuracyjnie podnoszę lewą powiekę i nie widzę różnicy... Patryk "lubi to robić" przy zasłoniętych zasłonach.
Spać, figlarze, spać... :haha
Przełamuję egipskie ciemności ostrożnym ruchem zasłony, tylko po to, by dojrzeć siąpiący na Jez. Mavrovo deszcz.
Wypowiadam kilka ciepłych słów w języku ludzi uczonych...
Wracam do wyrka i przytulam się ciepło do Patryka, grzejąc się jego męskim, muskularnym, ciepłym ciałem...
Eeee... WRÓĆ :!:
To nie ta relacja :rotfl

Odpuszczam. Patrząc na prognozy pogody, będzie nam dziś dla odmiany cały czas padać.
Plan obejmuje nadrobienie Macedonii: St. John the Forerunner Bigorski Monastery, Jez. Debar, Jez. Globochica, Struga, Monastyr Kalistha i oczywiście gwóźdź programu, czyli Ohryd i Sv. Naum.
Chcielibyśmy dziś przekroczyć już granicę MKD/ALB ale pozostaje pytanie jak z przejezdność przęłęczy Koritski Rid, pomiędzy Jez. Ohryd a Jez. Prespa (trasa planowana), czy będzie trzeba obejść się smakiem i jechać przez Pogradec.

Leniwie, ale jednak powoli się zbieramy. Ciuchy podeschły przez noc, więc "ochoczo", i pełni "radości", wysączywszy uprzednio ciepłą kawę, żegnamy się z właścicielami i około 8.00 ruszamy w tany z Macedońskim deszczem...

Widoki po drodze cieszą oko, człek by się chciał zatrzymywać co 5 minut lub co 3km na fotę, ale plan jest napięty.
Na wysokości Rostushe, wstępujemy do malowniczo położonego monastyru Św. Jana Bigorskiego. W takich warunkach, to i ja mógłbym "kątempluwać" i z rok. Zawsze uważałem, że kler, to się umie ustawić.
Cykamy foty (deszcz jakby na zamówienie na chwilę odpuszcza) i ruszamy w kierunku Jez. Ohrydzkiego.
Po drodze zwiedzamy zapory i mijamy ujścia wód geotermalnych, z których wali siarą niemiłosiernie na 3 km na zaś. Do tego te żółte, parujące opary... Bezcenne.

Jedzie się przyzwoicie, bo stopniowo niebo się przejaśnia i słońce jakby zerka od niechcenia "jak nam idzie"

Ze Strugi (typowe, kurortowe, zaludnione miasteczko) skręcamy wzdłuż zachodniego brzegu Jez. Ohrydzkiego i zwiedzamy monastyr Kalishta, gdzie w pięknych okolicznościach przyrody (deszcz) spożywamy nad brzegiem jeziora świeżo upieczonego świaniaka z puszki 8)

Ohryd jest piękny. Malowniczy.
Wąskie uliczki wijące się pomiędzy urokliwymi domkami, tunelami w skałach, zachodzące drewnianymi pomostami na jezioro i niknące gdzieś pomiędzy żwirkowymi plażami.
Podjeżdżamy pod sam kościół Św. Sofii. Zostawiamy motocykle i brzegiem idziemy zwiedzać cerkiew Jana teologa w Kaneo i Św. Pantelejmon.
Opis jest zbędny, bo nawet gdyby zajmował tyle, co dzieła zebrane Lenina, nie odda choćby w ułamku piękna pejzażów jakie rozciągają się dokoła.
Deszcz chwilowo znów odpuszcza - domyślam się że Daniel zasadził "tam" siarczystego kopniaka któremuś ze "Świętych", który miał problemy z wycelowaniem oddawania moczu gdzie indziej, niż na chmurkę :crazy
Dochodzi 15.00, więc "chcąc-nie chcąc" ruszamy dalej wzdłuż wschodniego brzegu jeziora w kierunku Sv. Naum a potem granicy.

Kiedy odrywam wzrok od malowniczego campingu po drodze :arrow: Autokamp Gradishte widzę, że przednie koło zjechało już z asfaltu. Szybkość ludzkiej analizy oceniana jest na nanosekundy. Przede mną pięknie rozpościerający się widok na kuszący zielenią i bujną roślinnością stok, malowniczo staczający się gdzieś w kierunku niedalekiego jeziora... Łomżong idealny :!:
Z drugiej zaś strony wciąż cieszący podwozie i zadek, świeżutki, cieplutki asfalt z perspektywą nierozpi3RD0L3N14 się z całym kramem gdzieś w Macedonii już trzeciego dnia :roll:
Instynktownie odwracam łeb w kierunku asfaltu i daję na prawą manetę ile Bozia dała w możliwościach zgięciowych nadgarstka.
Niczym po nici Ariadny, jak mityczny Tezeusz, w okowach fruwającej trawy, żwiru, lokalnej flory i fauny, w akompaniamencie ciepełka rozchodzącego się po obu nogawkach, powracam na tor, chwilowo opuszczając myśl o kuszącym Łomżingu... Jeszcze nie czas :haha
Całkiem obsrany zatrzymuję się chwilę dalej przy Muzej na Voda (Bay of Bones Museum).
Patryk ze swoim niekłamanym wdziękiem i rozdziawioną, prezentującą kompletne i zdrowe uzębienie, japą rzuca szyderczo:
"No Panie! Mam to na taśmie! Nie wiedziałem, że umiesz Pan tańczyć sambę na GS-ie. Majstersztyk!" :rotfl
Bardzo zabawne, dla człowieka, który jeszcze kilkanaście sekund temu witał się z zielonym dywanem... FAiL.
Muzeum zamknięte, więc cykamy kilka fotek i lecimy do Sv. Naum.
Jakoś nie kwapię się do jechania przodem, więc Patryk przejmuje inicjatywę. Jakoś wyjątkowo sobie grzecznie pomaszeruję w ogonie. Przemyślę parę spraw, "pokątempluję" i takie tam męskie sprawy :haha

Po drodze wspaniałe widoki na Galičica National Park i nieśmiało pojawiające się pierwsze bunkry. Paranoja biednego Hodży liznęła też Macedonię.
Pstrykamy foty, czytamy info, że przełęcz Kotirski Rid zamknięta - ale nie dajemy temu wiary i omieszkamy to sprawdzić osobiście wracając ze Sv. Naum.

Sv. Naum wita nas deszczem. Dookoła praca wre i widać, że na ten sezon będzie tu turystyczny odpust, jakich mało. Masakra.
Ilość kramów z kebabem i pamiątkami, przewyższa tę na Krakowskim Rynku w czasie Bożego Narodzenia.
Sam monastyr położony zjawiskowo, nad brzegiem jeziora, po którym przechadzają się i przefruwają majestatycznie pawie...
Wspominałem już, że kler wie jak się ustawić :?: Nie :?: Aaa...,to opowiem kiedyś, przy sposobności, bo to opowieść już z zupełnie innej beczki :wink:

Buzi-dupci i wracamy. Kalkulujemy. Jest 18.00 - za godzinę się ściemni. Pada (wyjątkowo :? ).
Postanawiamy odpuścić dziś przekraczanie granicy MKD/ALB i podjechać na przełącz, jakoby rzekomo nieprzejezdną, i wrócić na jakieś kwatery, piwo, kobiety, wino i śpiew do pobliskiej, urokliwej mieściny i ponownie przenocować w MKD, tym razem w tak pięknych okolicznościach przyrody, jakim jest Jez. Ohrydzkie.

Po malowniczej trasie na górę, okazuje się, iż śnieg - owszem - zalega ale jedynie w wyższych partiach gór, a trasa w pełni przejezdna (przynajmniej do przełęczy). Na górze +3 st.C i mży. Uroczo!
Widoki miażdżą.

Wracamy już przy zapadającym zmierzchu i podjeżdżamy do Peshtani, gdzie piernikiem znajdujemy kwaterę za 10€ (na parkingu przy Bay of Bones zagaduje nas nagabywacz, który daje na siebie namiary obiecując all inclusive w tejże cenie) - korzystając z obiecywanych wcześniej luxusów.
Jest wszystko, co trzeba. Do tego nasze "laski" pierwszy raz od 3 dni zażywając kąpieli innej niż błotna.
Dowiadujemy się, że brat właściciela ma niedaleko knajpę i zaprasza na piwko i inne frykasy.
Dwa razy powtarzać nie trzeba. Ogarniamy pyyyszną pizzę zrobioną na poczekaniu w piecu kamiennym przez właściciela.
Sącząc lokalne piwo "Скопско", gadamy trochę o sytuacji w MKD, opowiadamy o Polsce i o naszej wyprawie. Jesteśmy jedynymi klientami w knajpie.

"Wracamy chwiejnym krokiem, po okrążeniu nad ranem" i padamy jak muchy.
Dzień udany, Orzep czuwał. Piliśmy jego cześć strumieniami złocistej, lejącej się, pienistej cieczy...

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

-- 2014-05-10 14:01:58 --

Dzień czwarty: "Mirëmëngjesi Shqipëria :!: "
Macedonia-Albania: Około 220km

Prognozy na dziś były optymistyczne jedynie w połowie. Znaczy miało nie lać nad jez. Ohrydzkim, a potem "delikatnie" jebać żabami akurat po wjeździe do Albanii.
Wobec takich perspektyw, moje "owsiki" zbudziły się wybitnie wcześnie...
Patryk tradycyjnie zażywał jeszcze poranne SPAnie, ale grzeczniutko... Obie rączki na kołderce :haha
Wymykam się nad jezioro. Pochmurno, ale nie pada. Woda lodowata. Moczę stopy i chwilę odpoczywam.

Po powrocie zastaję Patryka przy kawie. Jemy śniadanko i ruszamy. Szkoda czasu...
Żegnamy właściciela i ponownie wspinamy się na Koritski Rid, tym razem w doborowym towarzystwie Słoweńkich bikerów na Beemach. Wyraz ich twarzy na widok GiXXa Patryka - bezcenny.
Upewniają się, że na pewno przebył ze mną tę samą dorgę :P
Patryk omiata ich beznamiętnym wzrokiem... Beemy... Pfff :!: :wink:
Zakład, że ma zakupić w najbliższym czasie GSa, wisi już od 3 sezonów i wynosi obecnie 3 skrzynki wódki. Na moją niekorzyść. Tłumaczę się zawsze troską o jego zdrowie metaboliczne i takie tam.
Chłopaki lecą na Meteory w Grecji, a potem wzdłuż wybrzeża Albanii, Czarnogóry i Chorwacji - do siebie.
Na odpowiedź, że my lecimy w Albańskie góry, znów z niedowierzaniem patrzą na Patryka. Odwzajemnia to równie serdecznie lodowatym uśmiechem :cool

Widoki po stronie Jeziora Prespa mniej spektakularne, gdyż przesłonięte lasem. Gorsza nawierzchnia. Na szczęście nie pada.
Dojeżdżamy do przejścia granicznego MKD/ALB w Goricë - Stenjë. Macedoński celnik omiata nas sennym wzrokiem i prosi o papiery (oczywiście najważniejsza zielona karta).
Od strony Albańskiej cykamy foty.
NARESZCiE nasza Albania :!:
Na granicy Albańskiej poruszenie... Zbiegają się chłopaki i wyczekują nas intensywnie.
Kozaczę na wjeździe z Albańskim "Mirëmëngjesi" a oni z wielką sympatią i przychylnością poprawiają wymowę oraz akcent.
Papiery na stół i formalności w drodze.
W tzw międzyczasie GiXX Patryka zostaje dosłownie oblegany przez strażników, policjantów, żołnierzy, służby wywiadowcze, lokalesów, psy, chomiki, świnki morskie...
Każdy cmoka, zachwyca się, podziwia. Każdy chce mieć na nim fotę. Każdy mówi, że ma podobny w domu.
"FAST BiKE. SUPA BiKE"
Dostrzegam, mimo usilnych starań maskujących, grymas tryumfu na twarzy Patryka. Drgnął mu kącik ust w kierunku oczu. KARMAAA :yahooo

Żegnamy się z wszystkimi serdecznie i przekraczamy granicę, by w końcu oddać się hedonistycznej przygodzie w Krainie Orłów...

Plan zakłada dojazd do wód termalnych w Benjë-Novoselë i tam nocleg pod namiotem, ew próba przedarcia się do Beratu przez kanion rzeki Osum. Droga z Përmet do Beratu przez kanion, jest szutrowa i zdajemy sobie sprawę na co się porywamy (zwłaszcza po ulewnych deszczach), ale chcemy spróbować. Oczywiście plan alternatywny to odpuszczenie tego odcinka i dojazd tam później - od strony Beratu, gdzie prowadzi tam nowy asfalt.
Dziś więcej jazdy - w końcu.
Planujemy tylko wypłatę gotówki w bankomacie w Korçë, zwiedzenie tamtejszej katedry i potem dzida drogą SH75, przez Ersekë, Leskovik do Përmet.
W przypadku dobrych czasów, planujemy zobaczyć jeszcze jeden z najstarszych monastyrów w Albanii - Shen Athanasi w Voskopojë koło Korçë.

Droga od granicy do Korçë, to świeżutki, cieplutki jeszcze asfalt wyrąbany beznamiętnie przez góry i wzniesienia.
Widoki wspaniałe! Jak grzyby po deszczu wyrastają bunkry, wsie, pastwiska, krowy i osły, a to spacerujące sobie po jezdni, a to na niej polegujące.
Mimo, iż wyposzczeni, a droga wije się łagodnymi naprzemiennymi łukami, nie odkręcamy ostro z uwagi na liczne "przeciwpancerne" porozrzucane strategicznie po asfalcie :lol:
Upadek byłby wybitnie "gówniany"

W Korçë wypłacamy gotówkę i zwiedzamy całkiem, jak się okazuje (zwłaszcza w środku) zjawiskową katedrę.
Patryk nie może się opędzić od gawiedzi. Mojego się boją :cool Zerkają czujnie, czy nie odpali jakiej rakiety, podczas kichnięcia, czy jak? Tak to sobie w każdym razie tłumaczę.
Pierwsze duże miasto Albańskie, to spory kontrast pomiędzy bezwstydnym luksusem nowych Merców CLK, SLK, CLS, Range'ów a starymi W124 i osłami, jako podstawowym środkiem transportu.
Na ulicach chaos - nie obowiązują żadne prawa. Każdy jeździ i przechodzi jak chce. Co 300m stacja benzynowa :crazy

Tankujemy (sprawdzając po drodze z 6 stacji) - wszędzie wyłącznie gotówka. Niby naklejki z ViSA i Mastercard, ale jak wchodzimy - terminali nie ma.

Ruszamy w kierunku Voskopojë. Po ujechaniu 3 km na horyzoncie pojawia się czarna chmura liżąca jęzorem deszczu drogę, w kierunku której podążamy.
Szybka konsultacja i odpuszczamy. Nie warto. Znaczy warto, ale mamy delikatnie rzecz ujmując dość deszczu.
W kierunku Përmet droga wygląda obiecująco. Okazuje się to być złudą, gdyż po kilku zakrętach droga idealnie wpada w siarczystą ulewę.
Tjaaa... Dawno nie padało - tośmy potęsknili.
Zatrzymujemy się pod pierwszym, lepszym dachem zakładać kondomy. Dach okazuje się należeć do warsztatu samochodowego z knajpką.
Właściciel wita wylewnie i prosi na kawę.
Wybór pomiędzy ciepłym espresso a ścianą deszczu wydaje się być oczywisty.
Mężnie i kategorycznie dziękujemy, przetrząsamy lwie grzywy i z podniesionym czołem atakujemy z piekielnym okrzykiem ścianę deszczu.
Taki scenariusz oczywiście miałby miejsce w filmie hamerykańskim, a ponieważ to wyjazd typowych polaczków - rozsiadamy się wygodnie na stoliczkach przy siarczystym espresso, kątemplując niedaleką perspektywę zmoknięcia.

Czas mija, a z nieba napierniczają wszelkie demony Nilfgaardu.
Właściciel stawia kawę i żegna nas serdecznie, odprowadzając wzrokiem nasze postacie ucięte ścianą wody 3m po wyjechaniu spod zadaszenia.

Prawdopodobnie widoki były po drodze spektakularne.
Prawdopodobnie, albowiem całą swoją pajęcza moc, skoncentrowałem na naprzemiennie:
-staraniu się nie wyjebać się na potokach wody, lejącej się po czymś, co kiedyś chyba było asfaltem
-staraniu się nie wjechać w lawiny błotne
-staraniu się widzenia czegokolwiek, przez zaparowany wizjer,
-staraniu się nie poszatkowania sobie twarzy kroplami deszczu, podczas próby otwarcia wizjera

Wpadam w trans. To nie jazda. To walka o przetrwanie.
Boję się zatrzymać i zapytać Patryka, co u niego... Wiem, że jak będzie miał dość - sam się zatrzyma.

Całkowicie przemoczeni po przejechaniu 60km zatrzymujemy się w przydrożnej knajpie nieco się ogrzać i zjeść ciepły posiłek.
Dalsza walka nie ma sensu. W knajpie co chwila wywala prąd i włącza się spalinowy agregat.
Właściciel przerażony naszym stanem i wyglądem dorzuca drewna do kominka.
Ciepełko... Ciepła zupka gulaszowa smakuje wybitnie. Do tego jagnięcina z jogurtem i podpiekanymi ziemniakami...

Czas mija, a za oknami Albania płacze... Nie wiem... Ze szczęścia, ze wzruszenia, z tęsknoty, złości :?:
Postanawiamy ujechać ile damy radę. Ustalamy, że jeśli któryś po męsku wymięknie - da znać i będziemy szukać noclegu (ba! suszarni) wcześniej, niż zakładał plan.
Plan nie zakładał zresztą biblijnego potopu.

Mijamy Leskovik i ruszamy na Përmet. Na horyzoncie jakby jaśniej, momentami przedziera się słońce.
Na wysokości Çarshovë Patryk mówi, że ma basen w butach. Ustalamy, że da radę dojechać do Përmet i tam bierzemy nocleg.
Jakby na pocieszenie, w Petran uśmiecha się do nas słońce ukazując przepiękne widoki. Chce się zatrzymywać i pstrykać foty, ale żal mi Patryka.
Po drodze pytam o nocleg w Përmet. Mówią, że przy drodze jest hotel. Nocleg za 1000 LEK (niecałe 30 zł)

Wyraz twarzy obsługi hotelu po wejściu - bezcenny.
Pytamy o nocleg - oczywiście dostępny bez problemu.
Do tego kobieta otwiera drzwi hallu recepcji i wskazującym gestem prosi by PRZEZ RECEPCJĘ PRZEJECHAĆ MOTÓRAMi na tras :shock:
Jak mówi - tam będzie dla nich parking.

Odklejamy się w pokoju z fatałaszków.
Włączamy piekarnik (klima na maxa) i rozwieszamy co i gdzie się da.
Aplikujemy Lubelską Grapefruitową i Żołądkową Gorzką. Well deserved!
Wieczorem tradycyjna romantyczna kolacja we dwoje przy świniaku i lokalnym piwie Birra Korça.
Tego dnia padamy do łóżek wypruci jak bebechy jagnięce.

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

-- 2014-05-10 22:09:57 --

Dzień piąty: "Pieśń Boga Ra"
Po Albanii: Około 180 km

Czuję jak na twarzy rozlewa się złocistą falą przyjemne ciepło.
Ręką przysłaniam blask odważnie wdzierający się przez żaluzje.
Słońce...
Mam wrażenie, że zapomniałem już jak wygląda, jak pachnie, jaki daje życiodajny blask.
Podłączam się do tego niewyczerpalnego, chemicznego reaktora jak pusty akumulator. Łapczywie chłonę każdy promień. Wciągam życie w płuca na nowo.
Përmet budzi się skąpany w słonecznej łaźni...

Idealnie! Wobec tego i my zamierzamy dziś zażyć zaległej, wczorajszej, termalnej kąpieli.
Dość już mamy tych uporczywych, monotonnych, deszczowych szlaufów.

Sprawdzamy, czy wszystko suche. Suche na wióry. "Grill" zrobił swoje.
Szybkie pakowanie, szybka kawa i ruszamy - takie dnia - grzech nie wykorzystać.

Wracamy z Përmet do Benjë-Novoselë zobaczyć Urae e Kadjut i baseny termalne.
Po drodze stajemy co chwila dać upust swoim amatorskim fotograficznym kunsztom. Jest co uwieczniać.
Aż strach pomyśleć ile umyka po drodze w pochmurną, deszczową pogodę. Widoki oszałamiają mocniej niż czara wina... 8)

Do term w zeszłym roku prowadziła szutrowa droga. W tym roku wylali już świeżutki asfalt. Co prawda nie pod same termy ale i tak 3 km asfaltu cieszy jak zawsze.
Resztę pokonujemy pieszo.
Z daleka widać już stary turecki most Ura e Kadiut z 1760r. Piękny.
Tuż obok widać spory basen usypany z kamieni. Przelewają się przez niego litry parującej wody o zapachu siarki.
Strzelamy foty na/przed/nad/pod mostem i biegniemy do wód...
Matko z córką :shock: Po wsadzeniu ręki wiem już, że jestem ugotowany...
"30 st.C" mówi lokales.
Rzucam wszystko i się rozbieram. Chcę "na waleta" ale trochę byłaby obora przy żonie starszego mężczyzny. Mężczyzna pokazuje - że użyczy nam ręcznika.
Nie mija 30 sekund i bomba głębinowa z U-96 ląduje w basenie.
GERONiiiMOOO :!: :!: :!: Nie wyjdę stąd. Nie wyjdę.
Pływamy i moczymy zady w siarki miarce bez opamiętania.
Gdyby wczoraj była taka pogoda - namiot tutaj to byłby purystyczny orgazm :!:

Po około 30 minutach zbieramy się - trzeba wykorzystać pogodę.
Walimy siarką jak 2 niemyte capy, ale nic to.

Ruszamy w kierunku wybrzeża. Podejmujemy decyzję, że po wczorajszych opadach nie ma nawet sensu sprawdzać trasy do Kanionu Osum.
Mijamy Përmet i dalej drogą SH75 przez Këlcyrë, Tepelenë (wiszący most i twierdza) wskakujemy na SH4 do Gjirokastër.
Wspaniałe drogi, wspaniała pogoda, wspaniałe widoki. "Święta trójca".
Lecimy jak dziki w okresie rui. Coś wspaniałego.

Po drodze odbijamy do zamku Kalaja e Kardhiqit, ale droga jest kiepska i dosyć stroma więc uznajemy, że szkoda czasu dla mało spektakularnych ruin, choć widoczki stamtąd zacne.

O 13.30 wpadamy do Gjirokastër i podjeżdżamy pod sam zamek. Zwiedzanie tradycyjnie podzielone cenowo na Albańczyków i turystów. Początkowo w kasie kobieta się upiera, że pochodzimy z zagranicy, ale kilka szmerów-bajerów + vlepka, zbliża nasze narody na tyle, iż stajemy się rdzennymi Albańczykami i płacimy po 100 LEK od łeba :P

Zwiedzanie zamku zajmuje nam chwilę, gdyż rozpościerają się stamtąd zacne widoki na miasto. Do tego w zamku jest muzeum militarne, gdzie można pooglądać cały arsenał powojenny: armatki, moździerze, działka p/pancerne i p/lotnicze, czołg i oczywiście słynny samolot U.S. Air Force T-33A Shooting Star (s/n 51-4413), który lądował przymusowo koło lotniska w Tiranie z powodu problemów technicznych 23 grudnia 1957r. W 1969 reżim komunistyczny przytargał samolot do zamku jako symbol tryumfu socjalizmu nad kapitalistycznym zachodem. Z roku na rok z samolotu "ubywa" coraz więcej części - jest notorycznie rozkradany przez lokalesów i turystów.

Po zwiedzaniu zamku idziemy oglądnąć jeszcze ruiny starego akewduktu, który jak się okazuje być po prostu "wkomponowany" w zabudowę miasta, a my przez pół godziny szukamy jakiś arkad i łuków.

W brzuchu pustka. W jednym ze sklepików z pamiątkami zagaduję młoda dziewczynę, którą poleca knajpę, by spróbować lokalnych potraw (czas w końcu na normalne jedzenie).
W odpowiedzi pada: "Polonia" :?:
Uśmiecham się niczym Tytus de ZOO.
Okazuje się, że dziewczyna jest lokalnym przewodnikiem dla polskich wycieczek biura Raibow Tours i oprowadza ich po mieście. Mioooodziooo :!:
Od razu mówi gdzie, co, po co i dlaczego akurat tam.
Poleca knajpę tuż obok sklepiku. Mówi co warto zamówić, z których produktów słynie tylko Gjirokastër - zamawiamy Qifci i lokalny kefir ze śmietaną, do tego Shish-kebab z frytkami i sałatkę.
Żarcia jest po pachy a za obiad płacimy po 500 LEK (15 zł).
Konsultuję jeszcze z dziewczyną miejsca, które chcemy zobaczyć po drodze, czy warto.
Daje cenne uwago co można odpuścić, a czego nie wolno nam opuścić.
Biorę wizytówkę i daję jej od nas vlepkę. Przykleja ją ceremonialnie na szybie witryny sklepowej - więc w razie wątpliwości - wiecie gdzie szukać :cool

Ruszamy. Na jednym ze skrzyżowań ciasnych uliczek Gjirokastry przejazd tarasuje stary merol z tłustym albańczykiem beznamiętnie wpatrującym się w nasze motki stojące vis a vis.
Ani drgnie, co więcej - zaczyna na nas napierać pod górkę. Co za zjeb leśny.
Zmusza nas to do rozdzielenia się i wybrania innej dróżki w dół.
Ruszam i dojeżdżam do głównej drogi a następnie wracam do ronda, z którego wjechaliśmy do starego miasta w nadziei, że Patryk tam już czeka lub dojedzie.
Mija 15 minut a jego nie ma. Może wrócił do ostatniego miejsca gdzie się rozdzieliliśmy. Ruszam w górę ponownie i nie znajduję go. Wracam ponownie na swoje miejsce i wysyłam smsa gdzie czekam.
W odpowiedzi dostaję smsa, że Patryk czeka "gdzieś" na "jakiejś" stacji. Dzwonię do niego i mówię, by podjechał do mnie, inaczej się nie odnajdziemy.
Mija 10 minut i pojawia się Patryk - na tym całym zamieszaniu tracimy ponad 30 minut, ale pogoda jak marzenie.

Ruszamy w kierunku wybrzeża do planowanego noclegu w Ksamil drogą SH78. Droga wspaniale pnie się serpentynami w górę i opada. Coś wspaniałego. Dobry asfalt uwalnia demony drzemiące w każdym z nas.
Trochu sobie folgujemy :twisted: Za te wszystkie dzeszcze...

Po drodze odbijamy do jednego z gwoździ programu wyprawy do Albanii - do Syri i Kaltër - Albańskiego Niebieskiego Oka.
18 źródeł wód gruntowych znajduje wspólne ujście, by wypłynąć spod ziemi wspaniałym, krystalicznym wspólnym geologicznym fenomenem.
Otwór ujścia sięga wodnym szybem ponad 56m wgłąb ziemi. To najgłębsza jak dotąd próba wyexplorowania szybu - jednak ze względu na zbyt silny prąd wypływu i widoczny syfon wodny - nurkowanie poniżej staje się zbyt niebezpieczne.
Tyle teorii. W praktyce spotykamy tam oczywiście grupę nurków z... POLSKi :yahooo , którzy tak po prostu, najzwyczajniej w świecie dadzą tam sobie nurasa.
NOSZSZSZ QUEEEERVA MATSH :!: :!: :!:
Jak ja im zazdroszczę! Pytam, czy nie mają tak przez przypadek, tyci przypadek, zapasowego kitu do nurkowania rozm 190cm :wink:
Niestety.
Obchodzę się smakiem i ruszamy z Patrykiem oglądać ujście.
Pozwolicie, że nie opisze Wam tego. Musicie to zobaczyć na własne oczy... Coś przepięknego...

Zwiedzanie zajmuje nam spora chwilę. Żaden z nas nie ma jednak ochoty się oderwać od tego cudu natury.
Przekonuję, że mam jeszcze po drodze jednego asa atutowego i tym przerywam nasz błogostan.

Ruszamy do w stronę morza po drodze skręcając do Mesopotam
Znajduje się tam, ukryta za lokalnym cmentarzem, pośród sadu, jedna z najstarszych, bizantyjskich cerkwii. Pierwotnie zbudowana w 1083 roku, następnie przebudowana w 1223 roku.
Wpisana na listę dziedzictwa UNESCO, jest od kilku lat zabezpieczana i rekonstruowana. Zaczęła się bowiem po prostu rozpadać. Jest opasana dookoła stalowymi taśmami z kotwami.

Podjeżdżamy i widzimy ogrodzony teren z wysoką bramą. Nie do sforsowania. Ale nic to. Po prostu podchodzę do bramy, i najzwyczajniej w świecie ją otwieram.
Mijamy cmentarz, stado kóz i docieramy do Cerkwii. Cudo.
Okazuje się, że cerkwi pilnuje pasterz, który po chwili rozmowy, zgadza się wpuścić nas do środka. Zdejmuje z szyi ogromny klucz i otwiera fikuśny zamek.
Wnętrze jest całe zasiane stemplami, podpórkami i konstrukcjami usztywniającymi. Mówi, że każdy fałszywy ruch i cerkiew się wali.
Wierzymy na słowo i wolimy nie ryzykować zdemolowania Albańskiego dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Dziękujemy mu i podczas gdy on zaczyna oddawać się modłom, my zwijamy sprzęty i lecimy w końcu nad morze.
Docieramy tam po niecałej godzinie (z przestankami na foty) w sam raz na zachód słońca.
Po chwili znajdujemy świeżutko postawioną kwaterę nad samym morzem. Każdy z nas dostaje swój osobny apartament. Cena standard 10 ojro i wszyscy są happy.
Rzucamy manele i idziemy nad morze celebrować święto i boga Ra równie złotym trunkiem.
A pod stopami piaseczek i morze delikatnie łechcące nasze id.
WSPANiALE :!:
Na plaży gadamy i delektujemy się bezchmurnym, gwieździstym niebem do północy...

[center][ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

-- 2014-05-10 22:13:10 --

:arrow: Katharsis në Shqipëri 2014 - The Llogara Pass / Albania / 1043 m a.s.l.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-11 19:07:28 
Mistrz Polski

Dołączył(a): 2009-03-26 20:20:53
Posty: 483
Lokalizacja: Łódź
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: BMW S1000XR
zajebiasczo ;)
nie wspominam o wrzuconych na youtube filmach - zamiast oglądać nędzne filmy w TV, wrzucam sobie trailerki z :beer: w łapce :)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-13 13:03:33 
Prawie jak Mistrz Świata

Dołączył(a): 2011-09-05 16:57:28
Posty: 908
Lokalizacja: Warszawa
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: FZ6 S2 GT 2008
ooooo tak to jest to :)) miodzio lodzio :)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-05-13 14:14:08 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-12-16 12:56:07
Posty: 344
Lokalizacja: Gród Kraka
Płeć: Mężczyzna
Telefon: Szajsung
Obecne moto: BMW R1200GS ADV LC
W oczekiwaniu na epilog, rzucam Galičica National Park / Macedonia, na pożarcie... :P

:arrow: Katharsis në Shqipëri 2014 - Galičica National Park / Macedonia

-- 2014-05-13 22:32:49 --

Dzień szósty: "Katharsis"
Po Albanii: Niecałe 80 km :evil:

Słyszę jak fala deszczu bezpardonowo wdziera się na taras. Jak rzymski legion, toczy po nim wodną posokę...
Wstaję i wychodzę spojrzeć na morze. Milczy gdzieś w oddali grobowo, przyjmując z pokorą tę piekielną nawałnicę.
Jest 2.00 nad ranem. Zapowiada się ciężki dzień.
Filtruję płucami tę słoną, wilgotną, rześką bryzę.
Plan na dziś zakłada zwiedzanie Butrintu. W starożytności istniała tu osada iliryjska (według mitu założona przez uciekinierów z Troi), przekształcona w VII wieku p.n.e. w grecką kolonię i miasto portowe.
Butrint stało się w kolejnych stuleciach ważnym ośrodkiem kultu boga Asklepiosa.
Następnie chcieliśmy zwiedzić pobliskie piękne plaże, monastyr Shën Gjergjit, zamek Kalaja e Lëkurësit, przekształcony w restaurację z hotelem, położony pięknie na wzgórzu nad Sarandą, następnie zwiedzić wykopaliska archeologiczne w Finiq, twierdzę Borsh, starą osadę Qepari, zjawiskowo położoną na skalnym wzgórzu, twierdzę Tepelena Ali Pashy, starą osadę Himarë Fshat i ewentualnie wjechać na przełęcz Llogara,
a głównie, to w końcu dać pofolgować trochę zadom i pobyczyć się jeden dzień na plaży.
Szlag...
Budzę się po dziewiątej. Z premedytacją nie nastawiałem budzika. W końcu można się wyspać. Plan jest luźny a jeśli pogoda w ogóle nie dopisze, to kto wie, czy po prostu całkiem nie dopuścimy.
Z tarasu, popijając kawę oglądam budzący się do życia Ksamil.
Ludzie spokojnie, bez pośpiechu jadą osłami, samochodami, motocyklami i rowerami do swoich codziennych lub niecodziennych zajęć.
Schodzę na chwilę na plażę by podelektować się tym wspaniałym uczuciem piasku i wody pod stopami. Brakowało mi tego.
Co chwila to kropi, to przestaje.
Po powrocie ustalamy z Patrykiem, że podjedziemy do Butrintu na chybił-trafił pozwiedzać co się da, a potem ustalimy szczegóły w zależności od pogody.
Zostawiamy bambetle w apartamencie, bo nie wykluczone że spędzimy tu dodatkowy dzień.
Na samych wielbłądach, nieobjuczeni, ale skrępowani jarzmem deszczowej aury docieramy po kilku kilometrach do osady.
Na parkingu oblegają nas tradycyjnie dzieciaki, które jeden przez drugiego przepychają się i próbują nam wcisnąć swoje "pamiątki"
Zdecydowanie, ale grzecznie im na razie dziękujemy. Obiecujemy, że coś od nich kupimy jak będziemy wracać, pod warunkiem, że będą doglądać sprzętów.
Przy kasie powtarzamy skecz z Gjirokastry i za 200 LEK, niczym rodowici mieszkańcy Krainy Orłów udajemy się na zwiedzanie.
Leniwie snujemy się po kamienistych alejkach oglądając monumentalne ślady niegdysiejszego tryumfu rzymskiego imperium.
Z oddali dobiega nas znajomy język.
To oczywiście grupa polskich turystów zwiedza park z przewodnikiem. Podpinamy się w nadziei, że liźniemy trochę historii.
Drące się dzieciaki w wózkach i na rękach, tumany tytoniowego dymu, pomarańczowe "adiadski" z białymi skarpetkami i kilogramy żelu na włosach, rozkosznie spływającego na wąsy wraz z kroplami deszczu. Koszmar...
Widok ten skutecznie leczy nas, jakby nie było, z bogatej w atrakcje lekcji historii i postanawiamy jednak zwiedzić Butrint wg własnych wytycznych.
Po drodze dogania nas motonita. Chłopak jest z Holandii i pociągiem dojechał ze swoim KTM 990 ADV do Austrii, gdzie przez góry dojechał do Włoch a stamtąd promem do Grecji i wzdłuż wybrzeża wraca do Austrii na pociąg z powrotem do Holandii.
Wymieniamy namiary na siebie oraz spostrzeżenia odnośnie trasy. Wspólne foto i każdy rusza swoim tempem, w przekonaniu, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Zwiedzanie zajmuje nam ponad 2h. Z góry widzimy jak pomarańczowa strzała z Holandii tnie zawadiacko mokry od strug deszczu asfalt, przy akompaniamencie 2 armat Akrapovica...
Ech... Niebiosa na chwilę zamarły, przerażone słońce wyjrzało zza chmur by odprowadzić ciekawym wzrokiem ten charczący bulgot zdający się grzmieć "homologacja, homologacja, homologacja" :haha

Dzieciaki dumnie prezentują nam, iż nasze maszyny ani na moment nie zostały spuszczone z oka. Bierzemy od każdego z nich, zgodnie z obietnicą po upominku, pozwalamy im się obfotografować na naszych maszynach, a co odważniejszych, przewozimy kilka razy na prostej. Ich radość - bezcenna :wink:

Wracamy do apartamentu i decydujemy się jechać mimo przelotnych opadów, ale przy założeniu, że w razie pogorszenia się pogody - znów pakujemy się do suchego wyrka.
Zjadamy obfity obiad i ruszamy.

Chwilę po opuszczeniu Ksamilu, rozpętuje się niebiańska apokalipsa. Ściana wody lejąca się z nieba wywołuje to wspaniałe uczucie, w którym wszelkimi możliwymi otworami mechanicznymi i fizjologicznymi zalewa Cię nie tylko Twoja własna krew...
Odpuszczamy po drodze cały plan. Po prostu jedziemy w strugach deszczu przed siebie. Byle do przodu.
Kiedy kotłuje się we mnie jak w kociołku z bigosem, boczkiem i koperkiem, mijamy po drodze kilku śmiałków na o2o, równie dzielnie mających tę kapryśną aurę w równie głębokim poważaniu.
Na wysokości Borsh, Patryk melduje posłusznie obecność kilku m3 wody w butach.
Niespodziewanie zza chmur wytacza się, jakby zażenowanie swoim postępowaniem słońce i odpala w naszym kierunku ultragigawaty luxów, w nadziei, że tym spektakularnym "come-backiem" nadrobi zaległości.
Mijamy po drodze miasta, miasteczka urokliwie położone na zboczach gór lub przytulone do niebiesko-turkusowych zatoczek Morza Jońskiego.
Wybieramy jedno z nich, apetycznie zapowiadające się z góry.
Jako jedno z niewielu - prowadzi do niego asfaltowa droga.
Dojeżdżamy nad samą plażę. Wokół żywego ducha. Jakieś małżeństwo krząta się przy jakimś sklepie (zamyka go właśnie). Pytamy o pokój.
Polecają jedyny tutaj, kameralny hotelik.
Zaglądamy - jest właścicielka. Niechętnie, ale wynajmuje nam pokój na 1 noc (30 ojro za apt) i prowadzi do jakiegoś standardowego pokoiku na zapleczu.
W związku z tym, iż jesteśmy jedynymi gośćmi protestuję i ceremonialnie biorę graty i pakuję się do otwartego apartamentu z tarasem bezpośrednio nad basenem 8)
Właścicielka nie protestuje. Przynosi pościel i klucze. Mówi, że musi nas na noc zostawić samych, i czy nam to nie przeszkadza, bo mieszka 2 miejscowości stąd i nie będzie tutaj nocować.
:yahooo
Cały hotel nasz :!: "Sodomia i Gomoria"
Rozwieszamy mokre manele, bierzemy ostatniego "asa atutowego" rozchodniaczka i dajemy dzidę na plażę.
Jest 16.00 i świeci piękne słońce. Lekko powiewa wiatr. Dokoła pustka. Cisza. Szum morza.

Czuję jak tężeją mi mięśnie. Woda opina mi się wokół ud, pasa, tułowia by w końcu objąć mi ramiona i twarz lodowatą klamrą.
Krew zastyga. Powietrze w płucach zmienia objętość, chcąc rozsadzić mi wnętrzności. Otwieram oczy...
Krystalicznie czysty błękit wypełnia mnie na wskroś.
Katharsis...

Po przełyku toczy się gorąca fala Żołądkowej Gorzkiej DeLuxe. Jak magma zastyga na zlodowaciałych ściankach żołądka, wpompowując we mnie ponownie słowiańskie życie.
Krew nabiera charakterystycznego smaku i należytej prędkości...
Czuję, że żyję...

Tego wieczoru słowiańska rozpusta odbijała się szerokim echem pośród okolicznych gór i spienionych fal.
I tylko echo miało czkawkę i sromotnego, siarczystego kaca :haha

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

-- 2014-05-14 22:53:43 --

Dzień siódmy: "Kaszëbë"
Po Albanii: nieco ponad 200km

Niektórzy mówią, że zostali wykuci z ognia Hadesu w najmroczniejszych czeluściach Tartaru.
Inni zaś mówią, że gdy Krasnoludy wykuwały jeszcze kopalnie w skałach Erebor, oni z powodzeniem stosowali już nanotechnologię.
Wieść gminna niesie także, iż to człowieki a agnozją wrodzoną pojęć "strach", "zwolnij" i "alkotoxykoza"
Jedyne, co wiemy... To to, że zwą ich Kaszëbë i że na "Tak!" mówią "Jo!"

Rytmiczny szum morza i złote refleksy słońca radośnie wdzierają się przez uchylone drzwi.
Budzą mnie mimo ambitnego planu pospania dziś dłużej.
Wobec tak kuszących zapowiedzi nie pozostaje nam nic innego, jak udać się na tradycyjną kawę na taras.
Zapach słonej bryzy miesza się z aromatem świeżego drzewa cytrynowego i świeżo zaparzonej zalewajki.
Bezchmurne niebo wróży długo wyczekiwaną, bałkańską rajzę.

Pakujemy się niespiesznie. Rozliczamy się z właścicielką i około 9.00 wyruszamy w blasku solarnej glorii.

Plan zakłada powrót do Porto Palermo, na zwiedzanie twierdzy Ali Paşhy z Tepelenë, dojazd do zjawiskowego kaniony Gjipe zakończonego cudną, jeszcze dziką plażą, następnie wyjazd przełęczą Llogara, zwiedzanie starej bazy radzieckich łodzi podwodnych w Orikum, zamek Kalaja e Kaninës, park archeologiczny Apollonia, monastyr Adrenica a następnie dojazd do przepięknego Beratu. Do rozważenia, przy dobrym czasie mamy pociągnięcie jeszcze trasy z Berat do Kruji, ale to staje pod znakiem zapytania...

Do zamku tyrana Ali Paşhy docieramy po kilkunastu kilometrach perwersyjnej jazdy po nadbrzeżnych winklach. Ładny, nowy asfalt, słońce, sucha nawierzchnia. Oczy by fotografowały, a ręka kręciła manetą.
Trudne dylematy.
Zwiedzamy zamek (klucz dostajemy od właściciela pobliskiej knajpy). Źle to tu ten zbójceż nie miał - powalające widoki n Porto Palermo, zatokę i pobliskie góry, do tego niezgorsza posiadłość.
Wystawiamy czek na 30 mln euro kupując posiadłość i ruszamy dalej do przełęczy Llogara.

Wjazd na przełęcz, to istna rozkosz. Oszałamiające widoki. Przełęcz leży na wysokości 1010 m n.p.m. Pokonujemy ją łapczywie, chłonąc jej każdy metr w górę jak gąbka wodę.
Na szczycie kilka zdjęć i jedziemy dalej.
W Orikum dojazd do bazy łodzi podwodnych jest przez starą bazę wojskową. W zeszłym roku była jeszcze opustoszała, mimo iż teren był ogrodzony.
W tym roku wita nas budka strażnicza, dwóch wartowników z kałachami i jednoznaczny gest wskazujący nam drogę, skąd przyjechaliśmy.
Na nic dyskusje, iż na terenie bazy jest starożytny teatr rzymski Orkium, który chcemy zwiedzić.
Nie i koniec. Szkoda.
Jest co prawda sekretny dojazd równolegle do bazy, na wzgórze, z którego widać łodzie, ale po pierwsze zajmie on sporo czasu, a po drugie - bez dobrego teleobiektywu - zdjęć nie zrobimy.
Odpuszczamy. Następnym razem.

W chwilę potem docieramy do wspaniale położonego na wzgórzu nad Vlorą zamku Kaninës. Wewnątrz zamku pasterze na zielonych łąkach wypasają kozy, owce i konie. Zaiste - widoki jak w Szkocji.
Jest stąd piękna panorama na Vlorę i na zatokę.

We Vlore wskakujemy na autostradę (brak opłat), i lecimy dalej w kierunku Fier, gdzie znów odbijamy s stronę wybrzeża do Parku archeologicznego Apollonia.
To pozostałości kolonii Koryntu na wybrzeżu Illiryjskim. Założona w roku 588 p.n.e. przez grupę 200 kolonistów z Koryntu i Kerkyry.
Zjazd z głównej drogi SH94 jest dobrze oznakowany i nie trzeba kierować się nawigacją, która chce prowadzić "poprzez miedze, poprzez łąki i leśne ścieżki wąskie" :P

Parkujemy pod samym parkiem.
Radośnie gadając idziemy za drogowskazami w kierunku antycznych ruin. Droga mija beztrosko... Upojnie... Miło... W doborowym towarzystwie... Na pogaduszkach...
Na zastanawianiu się, gdzie jest #$@!%!! ten park :?:
Przeszliśmy dobry kilometr, dokoła mega bunkry i fortyfikacje, jakby Hodża spodziewał się tędy całej ruskiej inwazji. OK, OK - wszystko fajnie, fanami militariów tez jesteśmy ale...
Pytam napotkanego pastuszka którędy do ruin. Pokazuje na horyzont i i jeszcze, że hej! No nie, bez jaj. Upewniam się że mnie zrozumiał.
Ogarniam wzrokiem okoliczne pasące się krowy, osły i barany i jak pragnę zakwitnąć - nie widzę nigdzie antycznych ruin.
Swoją drogą - gdzie się podziali Ci wszyscy ludzie, którzy byli na parkingu. Dziwne.
Trudno - czas nagli - wracamy. Po dobrych 3 kilometrach wracamy do motocykli. Dokoła całkiem sporo luda. Łot de Fak?
Dopiero teraz dostrzegam zarysy kamiennych budowli dosłownie tuż za małym wzniesieniem ziemi, do którego prowadzi osobna alejka.
Zagadując się z Patrykiem, patrząc na przekrzywiony znak, udajemy się po prostu w zupełnie innym kierunku.
Sama Apolonia szału nie robi - ot ładny fragment akropolu, jakiś teatr i kilka porozrzucanych kolumn. No ale zdjęcie z prospektu jest.

Pakujemy się. Pogoda sprzyja, ale jest już po 16.00.
Proponuję odpuścić Kruję, gdzie zwiedzić warto jedynie odrestaurowany zamek, na rzecz monastyru Adrenica i noclegi w zjawiskowym Beracie, gdzie mam namiary na zajebiaszczą kwaterę backpackerską u Skotiego 8)

Monastyr Adrenica z zewnątrz nie robi wrażenia. Widzieliśmy dotychczas piękniejsze.
Natomiast to, co ukazuje się po wejściu do wnętrza (nakłaniamy opiekuna monastyru by nas wpuścił) - powoduje opad kopary.
Początkowo każe wyłączyć aparat, ale po chwili macha ręką i pozwala wykonać parę fotek. Jak na złość pada mi bateria i zdjęcia wykonuję bez lampy, nieznacznie rozmazane. Co za pech.
Wspaniałe rzeźbione w drewnie i złocie ołtarz, ambona, żyrandole, kamienne freski. Piękne.

Pytamy o drogę do Berat, czy dobra (w zeszłym roku, był miernej jakości asfalt - ale był). W odpowiedzi zapewniają nas, że dojazd pierwsza klasa.

Wspominałem już, że Patryk został poczęty podczas wojny w Korei w 67, przeżył Afganistan, potrafi ręcyma łupać orzechy a jego dupa... Nieważne zresztą co potrafi jego dupa :haha

Tego dnia dziękowałem Bogu, Allahowi, czy latającemu potworowi spaghetti za natchnienie jakie otrzymał inżynier projektujący ESA i ustawieni SOFT.
Mimo całkiem niezłego gangu nowego LC słyszałem jak Patryk sypie z tyłu wszelkimi możliwymi przekleństwami w 9 różnych językach.
Cały odcinek pomiędzy Lushnjë a Beratem jest poszatkowany. Budują chyba druga nitkę, choć trudno jednoznacznie orzec, bo droga to się poszerza, to zwęża.
Przerywają ją jakieś totalnie odsłonięte rowy melioracyjne, zapadnie i pułapki na Heffalumpy. Przejazd przez pole minowe w Kambodźy wydaje się być bułką z masłem przy jeździe tu po zmierzchu.

Docieramy do Beratu koło 19.00. Przepraszam. Ja docieram. Patryk przechodzi ze stanu lotnego do stałego (to się zwie chyba profesjonalnie resublimacją).
Postanawiamy wjechać jeszcze na zamek i sprawdzić tamtejszy camping.
Wjeżdżamy bezpardonowo po stromej, wąskiej dróżce ułożonej z wyślizganych kamieni, poprzedzielanej rowami odwadniającymi. Dopiero teraz uzmysławiam sobie, iż próba zatrzymania się tutaj oznacza co najmniej tak widowiskową scenę, jak pościg na ulicach SF w filmie Bullit ze Stevem McQuinnem...

Równo obsrany dojeżdżam na górę. Camping istotnie jest. Nawet ładnie położony, na uboczu. Ale perspektywa jutrzejszych opadów (właściwie ponownie napierdzielania ścianą wody) skutecznie nas zniechęca, mimo opłaty 3 euro za wszystko.
Zjeżdżamy inną, "normalną" drogą, która prowadzi na zamek od jego zachodniej strony. Dojeżdżamy do głównego ronda na wylocie z Beratu.
Stamtąd znów wjeżdżamy do miasta i udajemy się jedynym przejezdnym mostem na drugą stronę miasta do znajomej kwatery.
Zatrzymujemy się by podziwiać wspaniałe, charakterystyczne zabudowania Beratu...

... gdy z tyłu rozlegają się wrzaski przerażonych ludzi. Część z nich w trwodze rzuca się z ulicy na trawnik, skacze z mostu do przepływającej środkiem miasta wody.
Ojcowie chwytają dziatwę i chowają się do pobliskich kamieniczek. Matki popadają w zawodzący lament. Zwierzęta w panice chodzą na 2 nogach.
Niebo się rozstępuje w akompaniamencie apokaliptycznego bulgotu, jazgotu, chrzęstów łamanych kości i zawodu przerażonych niewiast.
Oto nadjeżdżają. Przed nimi ludzie padają na twarz oddają im pokłon. Za nimi trup ściele się gęsto.
Czterech jeźdźców apokalipsy z piskiem opon zatrzymuj się przy nas w akompaniamencie kanonady z niefabrycznych tłumików...
Widzimy brak lusterek, fragmentów owiewek, kawałków szyb, braki w oświetleniu, braki w uzębieniu :haha
Gdzieniegdzie powiewają jeszcze niedosuszone zwłoki hord insektów radośnie wibrujące w takt warkotów silników.
Życie mija mi przed oczyma...

pierwsze wino, pierwsza wódka,
pierwsza dziewczyna, pierwsza lufka
pierwsze imprezy, chlanie na balkonach
pierwsze próby z zespołem rockowym
pierwsze o życiu poważne rozmowy
pierwsze pomysły, co tu dalej robić
pierwsze porażki i pierwsze sukcesy
pierwsze życiowe prawdziwe stresy
pierwsze zazdrości i pierwsze miłości
pierwsze pogruchotane kości
pierwsze papierosy przy automacie
pierwsze pornosy w czyjejś chacie
pierwsza śmierć widziana na własne oczy

"JO :!: " Co jest QUERVA mazgaje :?: rubaszne powitanie przerywa moją podróż w kierunku światła (zawsze tak jest, mimo iż mówią by nie iść w jego kierunku)

Padamy sobie w objęcia i przybijamy piąchy - swojaki.
Czterech chłopa przyjechało z Kaszub - krzewić wiarę i propagować rodzime rolnictwo (czytaj orać dziewki i rakiję). Zachaczyli po drodze o Grecję, doprowadzili do kryzysu finansowego a teraz planują poszwędać się po Albanii, by potem poleciec na MNE, HR i BiH. Przed nimi jeszcze 2 tygodnie zabawy. Taaacy to pożyją.
Pytają, czy mamy kwatery.
Mówię, że mam tu namiary na Backpackerski hostel i pytam, czy się dołączają.
W odpowiedzi słyszę gromkie JO :good
Pakujemy się w wąską uliczkę i podjeżdżamy pod hostel.
Poznajemy Skotiego, typowego angola, który wyhaczył tu hacjendę po taniości, wyremontował i przerobił na hostel.
Moto parkujemy na ulicy, przy wejściu, ku uciesz lokalnych dzieciaków :yahooo
Rzucamy bety do pokoju z dwoma śmiertelnie przerażonymi dziewczynami z Holandii. Zapewniam je, iż nic im nie grozi, choć wiem iż jest to dalekie od prawdy.
Chłopaki zdejmują kilkudniowe butki i w pokoju od razu czujemy się swojsko jak u wujka Staszka w oborze w Maniowych.
Dziewczyny po Holendersku pakują manetki i idą prosić Skotiego o transfer do innego pokoju.
Trudno - dziś znów śpię z dupa przy ścianie - a zapowiadało się tak uroczo.

Postanawiamy wyskoczyć na miasto i coś przekąsić.
Zanim wyruszamy, chłopaki opróżniają już połowę zapasu w barku Skotiego. Widzę te jego przerażone oczęta i kurtuazyjnie pytam o knajpę w pobliżu która poleca, i która dźwignie jarzmo Kaszubskiej inkwizycji.
Podaje nam namiary i ruszamy w tan.
Barat zachwyca i nocą (prawdopodobnie), albowiem wycieczka krajoznawcza była bardzo krótka (od jednego, baru do baru :drinking ).
Wracamy chwiejnym krokiem, po krążeniu nad ranem - po schodach do hostelu, chyb raczej rady nie damy...
W nocy nie mam pojęcia jakie demony akustyczne i chemiczne chłopaki z siebie uwalniali, ale spałem wybitnie jak neoindoktrynowany po Kaszubsku :rotfl

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

-- 2014-05-18 00:41:04 --

Dzień ósmy: "Pierwsza krew"
Albania-Czarnogóra: około 430 km

Podobnych wrażeń zmysłowych jak przedostatniej nocy w Beracie - doświadczyłem około rok temu, gdy kumpel odpalił o 2.00 w nocy, na sprzęcie 7.1 Dolby THX, jeden z moich ulubionych tytułów na PS3 - Dead Space...

[center][youtube]https://www.youtube.com/watch?v=RYaJCmJgb9A[/youtube][/center]

Odgłosy patroszonych ciał, wyflaczanych wnętrzności, kwilenie torturowanej zwierzyny, wycinanie lasów Amazonii tępymi piłami łańcuchowymi i niejednostajne miganie jarzeniówki w celi Brevika, wydaje się być przy tym okładem rozkosznej melodii z "4 pór roku" Vivaldiego.
Kaszëbë nie chrapią. Oni zasysają w regionalny sposób powietrze do górnych dróg oddechowych, według tradycyjnej receptury, przekazywanej z dziada-pradziada :twisted:

Kiedy powraca mi jaźń, słyszę w tle odgłosy, jakie mogą towarzyszyć jedynie lądowaniu wojsk alianckich na plaży w Normandi lub bitwie o Helmowy Jar.
W panice otwieram oczy, by ujrzeć pogorzelisko ludzkich zwłok, ułożonych bezwładnie na piętrowych łóżkach, łapiących gardłowo agonalny, rybi oddech...
Jest przed szóstą.
Narzucam polar i wychodzę na taras.
Jest pochmurno. W prognoz czeka nas po południu załamanie pogody. Falą od Włoch i idą burze - mają uderzyć w wybrzeże Albanii około południa.
Wychodzę przejść się po Beracie, nim chłopaki dojdą do siebie.
Mijam zjawiskowe, kamienne budynki, fikuśne, pokręcone i strome uliczki, zbudowane z wyślizganego kamienia.
Większość wejść do gospodarstw, czy domów zdobią drewniane bramy, łukami wkomponowane w białawe, wapienne mury. Wiele z nich nieremontowana od wieków, zaopatrzona w liczne nity i drewniane łaty, zdobią fascynujące, kute kołatki. Przepiękne. Berat zwany miastem tysiąca okien, do mnie przemawia raczej sygnaturą setek bram...
Przechodzę na drugą, muzułmańską stronę miasta (analogicznie jak w Mostarze w BiH) kamiennym, starym mostem.
Wspinam się od głównej ulicy, do widowiskowo położonej, wtulonej w zbocze zamkowej skały Kisha e Shën Mehillit.
Po dotarciu na górę stromym podejściem, cerkiew okazuje się być jeszcze zamknięta. Zamknięta jest brama ogrodzenia na niewyszukany zamek. Gdybym miał choć kawałek dłuższego, niegrubego pręta, udało by mi się podważyć zapadnię zamka i otworzyć drzwi... No cóż. Nie pozostaje mi nic innego, jak zastosować nabyte onegdaj skromne umiejętności wspinaczkowe.
Oceniam wysokość. Wbiegając na sąsiadującą z murem skałę, odbijam się od niej i sporym susem wskakuję na mur, wybijając się z niego i łapiąc się na brzeg jego górnego wykończenia. Uff... 2,5m za mną.
Siadam na murze i stamtąd podziwiam wspaniałą panoramę na chrześcijańską część miasta. Oceniam, iż nie ma problemu z zeskoczeniem z muru po stronie cerkwi, ale miałbym spory problem z wskoczeniem na niego z powrotem - brak jakiegokolwiek punktu pośredniego. Nie chcę ryzykować. Pstrykam kilka fotek i patrzę na zegarek - dochodzi siódma.
Postanawiam wracać inną drogą do hostelu i zacząć powoli forsować wśród gawiedzi ideę wymarszu.
Zastaję chłopaków w trakcie pakowania. Na twarzach zero zmęczenia i kwasu. Paszcze uśmiechają się szeroko ukazując biel "kości słoniowych"
O ósmej podają śniadanie. Donoszą je do hostelu lokalni dostawcy. Ktoś przynosi pyszne placki ze szpinakiem lub owczym/kozim serem. Pozostałe są z pysznym budyniem i można sobie na nie nałożyć domowe dżemy, czy konfitury figowe, mandarynkowe, jagodowe. Jest kawa i herbata. Jakieś pyszne ciasta.
Talerze ścielemy gęsto, wypychając brzuchy po górne zwieracze przełyku.
Konfrontujemy oczekiwania.
Przed chłopakami z Kaszub jeszcze 2 tygodnie laby. My dziś musimy przekroczyć granicę z MNE i powoli zacząć się kierować w kierunku Serbii na drogę powrotną do domu.
Chłopaki są otwarte na propozycje.
Proponuję zwiedzić zamek na górze Beratu a potem ruszyć wzdłuż wybrzeża w kierunku Szkodry a następnie w oparciu o aktualności pogodowe rozważyć wjazd w kierunku Boge i następnie wzdłuż Czarnogórskiego wybrzeża jeziora Szkoderskiego, polecieć w kierunku monastyru Ostrog a następnie kanionu Pivy po drodze zahaczając o Durmitor (zwykle o tej porze roku całkowicie nieprzejezdnego).

Ruszamy około 9.00 przy akompaniamencie dziecięcej pielgrzymki, radośnie odprowadzającej nas aż pod sam most.
Mijamy most, który na czas porannych godzin szczytu, zamienia się w przydrożny targ. Z trudem przedzieramy się przez hordy biegających i wystawiających się na ulicy, chodniku, barierkach i krawężnikach ludzi.
Podjeżdżamy pod sam zamek i ustalamy godzinkę na zwiedzanie - każdy po swojemu, wg własnego planu - niekoniecznie trzymając się za rączki.
Zamek jest ogromy - to właściwie miasto na skale.
Czasu starcza mi na 2 cerkwie i kościół Św. Trójcy. Zewsząd roztaczają się oszałamiające widoki na miasto w dole i okoliczne góry. Po drodze natrafiam jeszcze na tzw "cysternę" - podziemne "baseny" - zbiorniki wody pitnej - wybudowane na wypadek wielomiesięcznego oblężenia. Pierwsze skojarzenie - sale Morii i krypta Balina syna Fundina z "LOTR". Zjawiskowe.

Przed jedenastą ruszamy w kierunku północnym. Pokonujemy ponownie masakryczną drogę SH72 z Beratu do Lushnjë, gdzie następnie wskakujmy na kulturalną SH4 do Durrës.
Tiranę omijamy szerokim łukiem. Od wybrzeża piętrzą się czarne chmury. Postanawiamy nie odbijać niestety w zaplanowane po drodze punkty docelowe, lecz prujemy w kierunki Szkodry, by tam ustalić plan postępowania.
Docierając do Szkodry, pogoda zapowiada ostatki słońca i bezchmurnego nieba. Mamy dobry czas.
Postanawiam pokazać chłopakom górujący nad zamkiem Kalaja e Rozafës, a następnie podjechać rzut beretem do jednej z ikon rejonu Szkodry - Ura e Mesit - starego, kamiennego, tureckiego mostu z 1768r.
Wtaczając się na podjazd pod sam zamek Rozafy, zauważam znajomego KTMa z kominami Akrapoviča. Zaskoczenia nie kryje także Dennis - chłopak z Holandi, którego spotkaliśmy uprzedni podczas zwiedzania Butrintu. On także nie ma sztywnego planu i postanawia się do nas dołączyć, jako że zupełnie nie ma sztywnych ram podróżowania - no może poza ramami czasowymi.

Zamek Rozafy jedynie obfotografowujemy z zewnątrz. Tłumaczę chłopakom, iż z góry widoki owszem ładne, ale sam zamek to parę ruin i klika pajęczych sieci rozwieszonych pomiędzy krzakami.
Znaczy warto - przy większej ilości czasu. Bardziej zachęcam do poświęcenia większej ilości czasu na Ura e Mesit, a że chmury jakby zatrzymały się na horyzoncie - proponuję wyskok w kierunku Bogë, gdzie roztaczają się wspaniałe widoki na Albańskie Góry Przeklęte i na... pola marihuany po drodze.
Te kurwiki w oczach chłopaków - bezcenne...

To uczucie w momencie, w którym już wiesz że się VVYP13Rd0L15Z, wyciśnięte z ułamków sekund, każdy przeżywa zapewne na swój sposób.
Podjazd pod zamek jest stromy, na brukowanych, śliskich kamieniach. Cofam zbyt nonszalancko, ciut zbyt szybko, chcąc zrobić miejsce napierającej hordzie Kaszubskich stręczycieli.
Cofając ścinam drogę łukiem i zatrzymuję się, by naprostować przednie koło.
"Syndrom krótkiej nóżki" - tak to się "fachowo" nazywa.
W ferworze akcji, podpieram się nogą o bruk, nie od strony wzniesienia, a od strony spadku.
Owszem, sięgam swoimi szczudłami bruku, lecz "dzik" o radiany przebiera kąt prosty podparcia i pochyla się w kierunku spadku.

Mitochondria w atomowym wybuchu wtryskują w ułamku nanosekundy megadżule energii, oraz tony glukozy uwolnione z mgazynów adrenergicznym tsunami do siateczki sarkoplazmatycznej , która tłoczy je kilometrami kanałów T, zalewając nieskończoną deltę miofibryl, miofilamentów, sarkomerów, spiralę filamentów aktynowych i miozynowych, by finalnie zalać tą reakcją chemiczną koktajlem "źródło" Herkulesowej mocy - mostki poprzeczne aktyny i miozyny.
W owych sytuacjach, człowiek dokonuje rzeczy nadludzkich.
Wiem już, że dzik mnie przeważa. Napakowane około 300kg koktajlu stali, aluminium i plastyku rzuca romantycznie się na moją jedną, wątłą, "Pudzianowską" gicz.
Wiem, że upadam. Chcę jedynie zminimalizować skutki upadku...
Tak jak podczas wstrząsu, centralizuje się krążenia, tak podczas tej nierównej walki - cała moc, z jaką eksplodowały mitochodrialne fabryki, poszła w prawe udo.
W ułamku sekundy, rodem jak z filmu Avengers, udo powiększa mi się nie gorzej, niż u Hulk'a. Rwię kierownice ku górze, zapieram się prawa nogą o ziemię i czuję jak wszystkie możliwe do wyrysowania w atlasie anatomicznym mięśnie napinają się w postronki by stawić "czoło" osuwającej się lawinie Bawarskiej, beznamiętnej inżynierii.
Delikatnie kładę go na gmolach, czuję że opiera się na nich, niczym niewiasta wspierająca wezgłowie na ramieniu jej ukochanego bruku. Poległem, lecz zwyciężyłem.
Dopiero teraz schodzi ze mnie całe włożone w ten akt rozpaczy napięcie i oparami wyzwolonej energii wywijam fikuśnego fikołka przez kierownicę w kierunku stoku...

"NiE RUSZ :!: :!: :!: " - słyszę zdecydowany głos, kategorycznie przerywający moją próbę objęcia ukochanej w ramiona, by unieść ją ku górze. Ku przestworzom... Ku nowej przygodzie :haha
"Jo :!: PiERWEJ FOTO" - dodaje nieznoszący sprzeciwu głos.
Wtedy wszyscy wybuchamy gromkim śmiechem.
Chłopaki podchodzą, wyciągają dłoń. Mimo, iż zapewniam, że ze mną wszystko OK, widzą to, ale pomagają wstać.
Uwieczniamy licznymi fotkami "upadek niemieckiej myśli inżynieryjnej", "upadek Ikara, Tytana", "błąd automatycznego poziomowania motocykla BMW", "awarię systemu wczesnego ostrzegania, przez pochyleniem się w stronę zbocza", "usterkę geocachingowego balastowania kierownika" spowodowany innymi, licznymi błędami w oprogramowaniu i elektrokinetyce zawieszenia :wink:
Podnosimy klocka. Wstępne oględziny na miejscu zdarzenia uwidaczniają mikrorysy na prawym gmolu i osłonce prawego światła LED :biggrin
Kufry nietknięte.
Chłopaki pytają się, czy dać mi czas na pogodzenie się z tak ogromną stratą i czy chcę wezwać Policję, Straż pożarną, Straż wybrzeża, Albańskie GOPR, księdza, rzeczoznawcę, NASA, oraz w tryibie natychmiastowym zawiadomić centralę BMW o dziwacznej o skomplikowanej awarii wielu kluczowych podzespołów :rotfl
Gdy już wszelkiej maści rubaszne i przyjacielskie szyderstwa w wielu różnych i dziwnych językach miały się ku końcowi, odpalamy maszyny i ruszamy w kierunku Ura e Mesit.
Kliknięciem kciuka przełączam pakiet "WYDUPCZANiE" na tryb "OFF" i odpalam "dzika" z kopyta.

Na most poświęcamy krótszą chwilkę, tak by niewyżyci seksualnie, alkoholowo, adrenergicznie Kaszubi, mogli sobie swobodnie wjechać jeden po drugim, oraz wszyscy na raz na ponad 1700-letni kamienny most.

Czas jest dobry, a pogoda stabilna.
Ruszamy w kierunku Parku Narodowego Theth, w Góry Przeklęte.
Ostrzegam, że mimo dobrej jakości asfaltu, droga bywa zdradliwa, z uwagi na fragmenty skał, żwiru, piasku, wyłomów w asfalcie lub swobodnie po drodze biegającej trzody chlewnej.
Niestety nie przetłumaczyłem tego w języku jedynie słusznym i miłościwie nam panującym od 2 dni - mianowicie Kaszubskim - i chłopaków tyle widziałem.
Poszli po betonie jak Janowskie konie.
Nad wjazdem w dolinę zbierają się chmury i raz po raz, trasę zrasza przelotny deszcz. Na komputerze rejestruję ukradkiem regularny, jak biegunkowe stolce po zatruciu Rotawirusem, spadek zewnętrznej temperatury otoczenia. Oho! Robi się coraz "goręcej".

Jestem święcie przekonany po dziś dzień, iż był to z góry ustalony i zaplanowany, poprzedzony wieloletnimi przygotowaniami, atak świńskich hakerów na niemiecką jednostkę szturmową BMW F800GS.
Choć z drugiej strony, są poszlaki wskazujące na obniżony poziom koncentracji, spowodowany włączonym nieustannie trybem botanicznego wyszukiwania pewnej, owianej już legendą, zielonkawej rośliny z postrzępionymi charakterystycznie liśćmi...
Mija godzina 15.00.
Kierowca niemieckiego pojazdu opancerzonego marki BMW R1200GS ADV LC śledzi jednostajny ruch jednostki Austriackiego Oddziału szturmowego, równo atakującego wzniesienie w pobliżu Albańskiej wsi Ducaj.
Widoczność sięga kilkuset metrów. Nawierzchnia wybacza drobne niedoskonałości brawurowej jazdy a pogoda stabilnie utrzymuje wysoki pułap chmur.
Wzdłuż trasy, obustronnie ciągnie się kamienny mur o wysokości około pół metra.
Porucznik Mario i jego "mały czołg" wybiera właśnie kolejny winkiel ładnym, szybkim cięciem.
Strzał poszedł od lewej. Trajektoria świńskiego pocisku idealnie mierzyła w przednie zawieszenie.
Porucznik Mario wyprostował maszynę w nadziei, iż pocisk minie trajektorię pojazdu i wdepnął hamulce do oporu.
Maszyna wpadła w wibracje. Tylne koło zarzuciło w prawo, następnie w lewo a pocisk, jakby przewidując reakcję kierowcy - idealnie trafia za przednią ośkę.
Kierowca czołgu ADV mógł jedynie obserwować, jak podbite przednie koło, rzuca bezwładnie pojazd szturmowy Austriaka w krzaczastą skarpę, katapultując go przez przednią kierownicę w kierunku łagodnego, trawiastego zbocza.

Żarty na bok. Sprawa wyglądała zajebiście poważnie. Mario dostał świniaka idealnie za przednią ośkę - świnia pierdyknęła w silnik, dostała w czapę i z kwilącym zawodem odpadła w przeciwnym kierunku.
Mario wybity lekko w górę, poleciał na szczęście w nieszczęściu spektakularnym front-flipem na trawiaste zbocze, a jego F800GS w niewielki, płaski rów. Kamienny murek skończył się dosłownie kilkadziesiąt metrów wcześniej.
Trochę fruwającej ziemi oraz trawy i cisza. Piernikiem zatrzymujemy się, kto widział zdarzenie i biegniemy do Mario. Podnosi się o własnych siłach - ale to o niczym nie świadczy. Może być w szoku.
Dopadam go i delikatnie, acz stanowczo powalam na ziemię - dopiero po wstępnych, medycznych oględzinach i badaniu -stwierdzam bram zewnętrznych oznak poważnego urazu. Narzeka jedynie na nadwyrężony prawy nadgarstek, ale jak sam mówi "chyba jechał wczoraj zbyt długo na zaciągniętym ręcznym" :crazy
Tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu, iż nie jest narazie tak źle.
Dzidownicy, co lecieli przodem, zdążyli już zawrócić i po upewnieniu się, że z Mario wszystko OK - ruszamy po GSa.
GS - jak to GS - ot trochu poobcierany (poleciał od razu na miękką ziemię), podkrzywione gmole i deczko skręcona oś kierownicy, ale lagi i półka - całe.
Mario kilkoma siarczystymi, austriackimi, góralskimi kopniakami "prostuje" gmole oraz kierownice i sygnalizuje gotowość do jazdy.
Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby miał brodę :haha
Wygląda na to, iż i tym razem mieliśmy sporo szczęścia. Jakby bardziej wstrzemięźliwie docieramy do Bogë, gdzie zaraz za wsią, rozpościera się piękny, nakrapiany zalegającym śniegiem i ociekający spływająca z gór wodą, szuter.
Za nami kłębiące się u wylotu doliny ciemne chmury. Wracamy.
W drodze powrotnej łapie nas ulewa. Jedziemy szatkowani ze wszystkich możliwych stron deszczem, który miota w nas rozbuchany we wszystkich kierunkach silny wiatr.
Na stacji benzynowej w Koplik ustalamy dalszy plan.
Dennis chce wracać przez Czarnogórę, ale chce pojechać na przejście graniczne Sukobin, na południu Jez. Szkoderskiego.
Chłopaki decydują się chwile nam potowarzyszyć w drodze do Podgoricy, przez przejście graniczne Hani i Hotit.
Ściskamy Dennisa, bierzemy na siebie namiary i życzymy mu szczęśliwej i bezpiecznej podróży. Z finezyjną fontanną mieszanki żwirku oraz błotka, przy akompaniamencie drugiej symfonii Akrapoviča rusza swoim KTM-em dalej wzdłuż Adriatyku do swojej Holandii.
My również, w totalnej ścianie deszczu przekraczamy granicę ALB/MNE i Podgoricy nasze drogi się rozbiegają. Chłopaki ruszają na południe w kierunku Baru, my zaś w tak pięknych okolicznościach przyrody postanawiamy już nie eksperymentować i sprawdzoną trasą pociągnąć jak najdłużej w kierunku Serbii.
Na wysokości Kolasina, łącznie po 3 godzinach jazdy w ulewnym deszczu, Patryk melduje posłusznie obecność zidentyfikowanej substancji w obydwu swoich butach...
Znajdujemy pierwszą, lepszą kwaterę po 10 eurasów na łeba i totalnie przemoczeni i zmęczeniu wieczór spędzamy w ciepełku susząc graty na jutrzejszy powrót.
Dopiero tego wieczoru Patryk decyduje się zastosować patent na nieprzemakalność obuwia "modo Patex"
Padamy wcześnie, chwile jeszcze podsumowując dotychczasową przygodę...
Zasypiam szybko. Budziki nastawione na 4.00 rano. Prognozy na jutrzejszy powrót - makabryczne.
Dziś już, wybitnie bardziej niż dotychczas, odczuwam tęsknotę za domem. Wszędzie dobrze i pięknie... Ale w domu... NAJLEPiEJ

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

-- 2014-05-22 21:44:31 --

:arrow: Sveti Naum / Macedonia

:arrow: Przełęcz Livada w Parku Narodowym Galičica + wybrzeżem jez. Ohrydzkiego

Dzień dziewiąty: "Trans(Balkan)"
Czarnogóra-Polska: 1312 km

Wstaję przed czwartą rano.
Tradycyjnie wlewamy w siebie drogocenną kofeinę.
Patryk montuje wodoszczelne kapcie modo Patex. Narzucamy fatałaszki i ruszamy.
Od samego Kolašina mży. Od razu startujemy w "kondomach" - nawet nie warto się łudzić.
Prognozy przewidują Czarnogórsko-Serbsko-Węgierski biblijny armageddon.
W Bijelo Polje tankujemy motocykle po korek i wjeżdżamy w ścianę deszczu...

Ciekawe... Nie sądziłem, że zjawisko aquaplaningu może fascynować człowieka, przez ponad 700km...

Nie czujemy nic: głodu, zmęczenia, pragnienia, złości, radości...
Jak bezduszne automaty wdzieramy się "pod prąd", pod deszcz w kierunku domu - chowając się co 250 km na tankowanie pod dachem stacji.
Dopiero za Szegedem na Węgrzech przejaśnia się i w końcu przestaje lać...
Suchy asfalt - zjawisko endemicznie występujące podczas tegorocznej majówki na Bałkanach.

Patrykowi gaśnie motocykl na stacji benzynowej, tuż za przejściem granicznym w Piwniczej... Do domu ma 20km... Rozrusznik...
Po kilku mozolnych próbach odpala, jak się okazuje po raz ostatni podczas tego wyjazdu... Pod domem, w Nowym Sączu, w agonalnym tyknięciu wyzionął ducha dnia 04.05.2014 o godzinie 23.15 :cry:
Przybijamy sobie "piątki", ściskam "swojego człowieka" i na odchodne rzucam: "Do następnego :good "
Obydwaj dobrze wiemy, kiedy dokładnie to nastąpi...

Do domu mam 110 km.
Jest 23.30... Jest sucho... Pusto... Hmmm :cool
Czuję, jak moje akumulatory dostają potężną dawkę endorfiny...

Pół godziny po północy zajeżdżam pod dom...
Chwilę siedzę i słucham jak stygnie silnik... Patrzę na tylną tarczę hamulcową... Taka jakby jaśniejsza :crazy No cóż... Klocki niemalże na styk...
Mimo, iż mam 1312 km za sobą, czuję, że mógłbym zawrócić i pojechać jeszcze raz :cool

Rzucam kram pod ścianę, biorę najważniejsze rzeczy i po kilku minutach ląduję w ciepłym, mięciutkim wyrku... Małżonka nie śpi... Czekała aż wrócę. Zawsze tak robi...

A co było dalej - nie Wasza sprawa :wink:

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

[ img ]

Podsumowując:
- 9 dni - z czego uzbierało się ze 3 w słońcu
- 4117 km wycieczki; najdłuższy dystans tradycyjnie na powrót: 1312 km; najkrótszy: Albania - 80km
- 6 państw
- 1 parkingówka
- 1 mandat (tradycyjnie na Słowacji)
- wrażenia: jak zwykle bezcenne i niepoliczalne
- największe spalanie na utostradach do 7,2 L/100 km; najniższe: lokalne drogi - 6,2 L/100 km; średnie 6,7 L/100km

Za całą resztęą: Mastercard :kurapazurem

Budżet wspólny:
- po 250 €
- po 20.000 LEK (ALL)

Wydatki:
Mandat na Słowacji -70€/od łebka (początkowo było 520€/od głowy, ale Patryk miał wybitny dar przekonywania i zna Słowacki oraz lokalnych Policyjnych watażków, oraz uroda Żołądkowej Gorzkiej...)
Pozostałe wg potrzeb i noclegów.

Zostało mi 50€

Benzyna - płatności kartą - około 1300 zł

:arrow: SLAViC BOYZZ - czyli Ura e Kadiut i wody termalne Benjë-Novoselë

:arrow: Przełęcz Muzinë w Albanii

-- 2014-05-23 06:14:22 --

:arrow: Syri i Kaltër (The Albanian Blue Eye) - Albańskie "Niebieskie Oko" - geologiczny cud...


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-06-15 14:06:48 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2008-10-21 18:38:34
Posty: 324
Lokalizacja: WZ
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: FJR
Piękna trasa a opis jeszcze lepszy.
Powinieneś zostać pisarzem. :)
Właśnie wczoraj wróciłem z podobnej http://goo.gl/maps/bYy6M
Widzę że tylko jedna fotka miasta na wodzie w Ochrydzie czyżbyś tam nie zaszedł :shock: Miasto muzeum
Mi osobiście Albania nie przypadła do gustu. Drogi pozostawiają wiele do życzenia - to nie na moje moto.
Jadąc w okół jeziora na Tiranę przez parę ładnych km tylko szutry z dziurami prawdziwy off i pośladki spięte do granic możliwości.
Jeśli ty jechałeś tą drogą to miałeś fan :D


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2014-07-13 21:20:17 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-12-16 12:56:07
Posty: 344
Lokalizacja: Gród Kraka
Płeć: Mężczyzna
Telefon: Szajsung
Obecne moto: BMW R1200GS ADV LC
Bay of Bones było w Maju zamknięte jeszcze...
No cóż, w Albanii drogi pozostawiają jeszcze sporo do życzenia, ale z roku na rok jest coraz lepiej.
Widać to na bieżąco.
Ciesz się, że poleciałeś na Elbasan, a nie trasą na południe na Korce i Leskovik :D
Ogólnie kolega na Gixie dał radę, to któż z Was rady nie da :?:
Wkrótce reszta filmików 8)


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 13 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Administracja forum: admin@motocykl.org