Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 17 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Jak wam się podobał tekst?
1. Podobał, polać mu. 71%  71%  [ 10 ]
2. Kiepski, autor coś przyćpał. 0%  0%  [ 0 ]
3. Ogólnie podobał, do lekkich poprawek. 29%  29%  [ 4 ]
4. Kompletnie się do niczego nie nadaje. 0%  0%  [ 0 ]
Liczba głosów : 14
Autor Wiadomość
 Tytuł: Bałkany 2010
PostNapisane: 2010-10-05 00:18:17 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-03-06 23:13:29
Posty: 340
Lokalizacja: Berlin
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: Suzuki GSX 1300R
Aby sensownie rozpocząć tą relację, należy chyba wpierw przedstawić uczestników naszego wypadu na Bałkany. Zacznę może od mojego brata ciotecznego Bartka, który dopiero w tym roku rozpoczął swoją przygodę z moto. Więc był On, Agata i jego BMW RT1100. Na drugim sprzęcie byłem ja, znany przez niektórych pod dziwnym imieniem Kajetan i moja dziewczyna Ania. Oboje podróżowaliśmy na Yamasze Thundercat z 1999r, której historia jest dosyć ciekawa. Tak więc nasza czwórka postanowiła podbić Bałkany w niespełna 19-20 dni.

Zamysł wyjazdu zrodził się w naszych głowach któregoś zimowego wieczoru. I tak jak postanowiliśmy tak mieliśmy wyjechać na przełomie sierpnia i września. Normalni ludzie przygotowują się do tego typu wyjazdów przez dłuższy czas. Nasze przygotowania ograniczyły się do zakupów niezbędnych rzeczy na taki wyjazd, małego remontu sprzętów i w drogę. Niestety mój remont przekreślił nam szyki. Yamaha Thundercat ma tą przypadłość, że niektórym egzemplarzom zaczyna wypadać dwójka i kwalifikuje się w ten sposób do wymiany. Tak też było w moim przypadku i liczyłem się z taką ewentualnością. Kasa na remont była, motocykl został odprowadzony na początku sierpnia do mechanika, a części zostały zamówione. Wszystko wydawało się być na dobrej drodze. Po rozłożeniu silnika dowiedziałem się, że jest w bardzo dobrym stanie i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Niestety Yamaha Polska z siedzibą w Warszawie, przez miesiąc nie była wstanie sprowadzić dla mnie potrzebnych części. Zajęło im to prawie miesiąc. Skończyło się na tym, że spędziłem z mechanikiem noc z sierpnia na wrzesień w garażu, szykując fajere na wyjazd. O 7 rano 1 września przyjechałem od mechanika do domu i położyłem się spać. Mój sen trwał do 13:30, kiedy przyjechali Bartek z Agatą na spakowanej BM-ce. Szybka kawa, śniadanie, pogaduchy i zbieramy się do pakowania Thundercata, którego świeżo odebrałem, a raczej pomagałem doprowadzać do stanu. Nie zważając na pogodę i strugi deszczu lejące z nieba ruszyliśmy w kierunki naszych południowych sąsiadów. Z Nadarzyna (pod Warszawa) do Częstochowy mieliśmy bez wytchnienia non-stop deszcz. W Częstochowie tradycyjny postój i szybki „obiad” w Macu. Po posiłku na rumaki i dalej w kierunki granicy, pogoda się nieco poprawiła, ale nadal było bez rewelacji. Do Zwardonia dojechaliśmy około północy. Znaleźliśmy jedyny otwarty pensjonat i poszliśmy spać. Ostatnią moją myślą przed uśnięciem było, że jeszcze jakieś 12 godzin wcześniej mój silnik leżał na stole w częściach pierwszych a teraz jest już 400 kilometrów od domu.

Dzień drugi oszczędził nam deszczu ale pogoda nadal nas nie rozpieszczała. Dzisiejszym celem było Villiany położone na samym południu Węgier, gdzie następnego dnia mieliśmy zwiedzić jedną z najlepszych winnic w kraju. Kiedy wjechaliśmy do naszych bratanków przywitało nas piękne słońce i gładziutki asfalt. Czysta radość ogarnęła naszą czwórkę. Jako, że mieliśmy jeszcze kawał drogi do przejechania to zdecydowaliśmy się na autostradę która zaczynała się za Budapesztem. Niestety miasto zgotowało nam zakorkowane drogi, na miarę Warszawskich i tak spędziliśmy w uroczym Budapeszcie półtorej godziny na przebijaniu się przez stolicę Węgier. Wreszcie autostrada, na budziku cały czas 160 i zachód słońca przed nami. Jako, że kot (mowa o mojej yamasze) nie jest jakimś mistrzem przejeżdżania dalekich dystansów na jednym zbiorniku, kontrolka rezerwy zapaliła mi się jakieś 30 km przed końcem autostrady. Niestety po jej zjechaniu tez nie było żadnej stacji benzynowej. Zbliżając się do Villiany czekałem, aż tylko zgaśnie mi silnik. Po paru kilometrach faktycznie zaczął przerywać, aż w końcu zgasł. Już na zgaszonym silniku wyjechałem zza zakrętu i widzę tabliczkę Villiany, a na końcu prostej stację benzynowej. Cały uradowany dotoczyłem się do stacji i zalałem do pełna. Nie wiem czy to szczęście nowicjuszy, ale nie wyobrażam sobie jakbym miał pchać ważącego pewnie z 280kg Thundercata na stację benzynową. Po tankowaniu, poszukaliśmy naszego pensjonatu, który został nam zarezerwowany. Okazała się to być jakiegoś rodzaju knajpa motocyklowa z pizzą i pokojami. Wieczór skończył nam się na miejscowym winie i jedzeniu.

Pobudka 3 dnia była dosyć nietypowa, ponieważ wszystkich, włączając w to mnie, zbudził mój śmiech, nigdy mi się to wcześniej nie zdarzyło. Wszyscy myśleli, że mi się coś stało i ze strachem w oczach się obudzili, jednak po chwili sami zaczęli się śmiać. Po wesołym poranku pojechaliśmy do winnicy w której byliśmy umówieni. Tam zostaliśmy królewsko ugoszczeni. Dostaliśmy przepyszne śniadanie z winami do wyboru. Na koniec Vera dała nam do spróbowania „okrętu flagowego” winnicy, które u nas w Polsce kosztowałoby ponad 400zł. Po śniadaniu szybki spacer, aby trochę wywietrzeć i jedziemy dalej. Do przejścia granicznego z Chorwacją mieliśmy parę kilometrów więc, szybko znaleźliśmy się w kraju uwielbianym przez polskich wczasowiczów. Jako, że znowu mieliśmy do przejechania kawał drogi, ponownie wybraliśmy autostradę prowadzącą do Rijeki. Po paru kilometrach zauważyłem, że Bartkowi coś wywiewa z kufra, jednak byłem przekonany, że to worek na śmieci w których wieźliśmy część rzeczy. Parę kilometrów dalej, kiedy zatrzymałem się obok Bartka okazało się, że to jego podpinka z kurtki, mimo dużej odległości Bartek zdecydował się wrócić po nią w związku z czym na autostradzie spędziliśmy chyba z dwie godziny. Biedak wracał trzy km po tę podpinkę. Na szczęście podrzuciła go pomoc drogowa z powrotem do motocykli i nawet kasy nie chcieli. Jedno mogę powiedzieć, autostrady to najnudniejsza rzecz na świecie jeżeli jedzie się motocyklem. Rijeka przywitała nas już po ciemku, za to z niesamowitymi widokami z drogi. Coś pięknego. Naszym celem była jednak Pula do której z Rijeki prowadziła, piękna, kręta ekspresówka. Na szczęście obije mieliśmy ksenony w motocyklach, więc droga nie była nam straszna nawet po ciemku. Do celu dojechaliśmy późno w nocy, a Bartek miał problemy ze swoim dużym palcem u stopy w który mu się wdało zakażenie, a długie dni na motocyklu nie poprawiały gojenia.

Dzień czwarty również przywitał nas szokiem. Za noc na polu namiotowym, za nas wszystkich przyszło nam zapłacić 39 Euro. Chyba było to najdroższe pole namiotowe na jakim spałem w życiu. No nic przeboleliśmy, zapłaciliśmy i pojechaliśmy z powrotem w kierunki Rijeki, a dalej wybrzeżem na południe. Stwierdziliśmy, że jedziemy wzdłuż wybrzeża, a nie ekspresówką. Wybór był jak najbardziej trafny. Ubrani w zbroje, niestety oprócz Ani, która pomykała w kurtce, jechaliśmy w 30 stopniowy upał droga, która co raz wydawała się zanurzać w Adriatyku, aby po chwili znowu piąć się w górę dotykając prawie wierzchołków gór. Osiemdziesiąt kilometrów jechaliśmy chyba dwie godziny, delektując się każdym zakrętem, każdym widokiem. Motocyklistów na tej trasie oczywiście co niemiara i tylko było słychać z daleko wycie wysoko obrotowych rzędówek, lub dostojnie pyrkających v-łek. Pomyślałem sobie, że dokładnie po to tutaj przyjechaliśmy. Mijając Rijekę wjechaliśmy na drogę słońca, która prowadzi wzdłuż całego wybrzeża Chorwacji. Jako, że mieliśmy do dyspozycji studencki budżet stwierdziliśmy, że nocujemy tego dnia na dziko. Kiedy słonce zaczęło powoli chylić się ku horyzontowi, zaczęliśmy się rozglądać za jakimś przytulnym miejscem niedaleko drogi. W końcu upatrzyliśmy coś, schowaliśmy motocykle za krzakami i poszliśmy spać nawet nie rozstawiając namiotów. Noc upłynęła nam trochę niespokojnie, bo samo miejsce było trochę straszne. Spaliśmy w czymś podobnym do wąwozu, który otaczały zimne skały. Ponadto na tych skałach był ustawiony płot i tylko widzieliśmy co jakiś czas błyski na niebie.

Piątego dnia, zebraliśmy się szybko rano, aby nie było problemów(w Chorwacji nocowanie na dziko jest zabronione), pozbieraliśmy swoje śmieci i ruszyliśmy dalej w drogę. Bartek prawie przebił oponę w swojej BM-ce, za jego motocyklem leżała deska z gwoździem i przy cofaniu jej nie widział. Na szczęście udało się tego uniknąć i pomknęliśmy ku południu. Droga tak jak poprzedniego dnia była kręta a asfalt swoją konsystencją przypominał taki jak znamy z toru. Czas i kilometry płynęły w zawrotnym tempie, a kolejne zakręty tylko utrwalały nasze banany na twarzach, tak że pod wieczór bolały nas buźki, Zatrzymaliśmy się na wyspie Murter na mała kąpiel i łazienkę, której rano nie mieliśmy do dyspozycji. Po drodze spotkaliśmy dwójkę Polaków którzy podróżowali na rowerach. Oczywiście na chwilę się zatrzymaliśmy na wymianę pozdrowień i wrażeń, po chwili wytchnienia ruszyliśmy dalej w drogę. Wieczorem byliśmy już za Dubrownikiem, niedaleko granicy z Czarnogórą. Dokładnie były to okolice Makarskiej o ile pamięć mnie nie myli. Szukaliśmy kempingu, jednak ceny zawróciły nam trochę w głowach, a jak chcieliśmy się trochę potargować, właściciel powiedział, abyśmy spieprzali. Na szczęście za płotem było wolne pole gdzie się rozłożyliśmy i poszliśmy spać.

Szósty dzień, był bardzo emocjonujący, bo wyjechaliśmy już z Chorwacji, przepełnionej jeszcze spragnionymi resztek słońca turystami i wjechaliśmy do egzotycznie brzmiącego Montenegro. Mogę tylko powiedzieć, że coś niesamowitego. Pierwsze 150km zrobiło na nas ogromne wrażenie, szczególnie, że co chwila mijaliśmy małe ciche miejscowości osadzone przy samej zatoce. Urzekł nas brak turystów, gwaru i hałasu, z którym mieliśmy do czynienia w Chorwacji. Tutaj było iście sielankowo. Droga zaprowadziła nas do Petrovaca. Okazał się małą turystyczna miejscowość, gdzie każdy mówił po angielsku, lub niemiecku i nie było problemów z komunikacją. Ogólnie Czarnogóra zaskoczyła nas wysokim poziomem życia, niskimi cenami (paczka marlboro 6,4. Benzyna po 4,30) i zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Mi osobiście dała poczucie takiej niemieckiej solidności i porządku. Znaleźliśmy w końcu kemping i wieczór spędziliśmy na plaży pijąc wino i jedząc ichniejsze specjały. W nocy przyjechała grupa Polaków również na motocyklach, jednak zostali w swoim gronie i niestety nie zachowywali się zbyt reprezentatywne, a dobrze nam znane epitety, było słychać na całym kempingu. No cóż, nasza rzeczywistość prześladowała nas aż do Czarnogóry.

Rano spożyliśmy pożywne śniadanie w restauracji nad plażą i zakiełkowała w nas myśl, czy by tutaj nie zostać, niestety rozsądek wziął górę i ruszyliśmy dalej w trasę.. Przed dalszą drogą spytaliśmy się o wskazówki Holendra, który samotnie podróżował na legendarnym już BMW GS 1150 i robił dzienne przebiegi o których my mogliśmy tylko pomarzyć. Jako, że Bartek doskonale gada po flamandzku, to rozmowa się przeciągała. Odradzono nam jazdę przez Albanię. Lista czynników przeciwnych jazdy tamtędy była długa jak rolka papieru toaletowego, dlatego nie kombinowaliśmy tylko stwierdziliśmy, że jedziemy przez Serbię, która według mapy graniczyła z Montenegro. Szybki telefon do ambasady Serbskiej, czy da radę przejechać na dowód i już byliśmy w drodze. Im głębiej w ląd wjeżdżaliśmy, tym bardziej zmieniał się krajobraz i ludzie. Po jakimś czasie czuliśmy się, jakbyśmy wjechali do innego kraju. Tutaj czas nawet płyną wolniej, a ludzi, których spotykaliśmy sporadycznie jakby się nigdzie nie śpieszyli. Zauważyliśmy, jedną ciekawą rzecz. W głębi kraju nikt nie miał rejestracji na samochodzie, ani z przodu, ani z tyłu. Jadąc środkiem niczego, po małych dróżkach tylko myślałem co będzie jak kocica się podda albo złapie gumę. Miałem wykupić asistanc przed wyjazdem, jednak kiedy dowiedziałem się o jego cenie, szybko zrezygnowałem. Kidy zaczęło już zmierzchać, mieliśmy już niedaleko do granicy. Niestety byliśmy zmuszeni użyć objazdu, bo policja zablokowała przejazd do jednego z przejść granicznych. O zachodzie słońca pożegnaliśmy Czarnogórę i pasem granicznym pędziliśmy w stronę Serbii jak sądziliśmy. Tym większe zdziwienie nas ogarnęło, kiedy zobaczyliśmy tabliczkę, gdzie wielkimi literami było napisane Republik of Kosovo. Nad naszymi głowami zawisł jeden wielki wspólny dymek Pt. „WTF”. Po drobnych przeprawach ze strażą graniczną, zostaliśmy wpuszczeni i mogliśmy jechać dalej w kierunki morza czarnego. Wyjeżdżając z gór cały czas w głowę zachodziłem o co chodzi z tym Kosowem? Zatrzymaliśmy, się w pierwszym lepszym motelu, bo coś nam podpowiadało, że tutaj może być niebezpiecznie. Dopiero w łóżku zrealizowałem, że Kosowo w 2008 roku ogłosiło niepodległość, którą Polska uznała. Dlatego pewnie bez problemu wystawili mi wizę od ręki i wjechałem do kraju bez paszportu.

Najważniejszym punktem przelotowym kolejnego dnia była Priszina, jak się potem okazało stolica tego nowego tworu. Dla przeciętnego europejczyka Kosowo brzmi groźnie, spodziewa się, że ludzie tam poruszają się w najlepszym przypadku na osłach i tym podobnych wozidłach. Niestety muszę tych ludzi rozczarować. Kosowo nie różni się zbytnio od innych Europejskich krajów. Całość przypomina jeden wielki plac budowy, do którego zaraz wrócę. Wyjeżdżając z motelu skierowaliśmy się na główną ulicę w kraju. Po paruset metrach, skończyła się asfaltowa droga i wjechaliśmy na plac budowy. Najpierw myślałem, że to jakieś rury kładą czy coś, ale nie. Po prostu budowali drogę, a że wcześniej żadnej nie było jechało się po budowie. Jadąc w stronę Prisziny mijaliśmy niezliczone ilości wojska, gównie KFOR-u (Kosowo Force), i co parę kilometrów patrol policji, który suszył co lepsze bryki. Ostatnie dwadzieścia kilometrów do Prisziny, jechaliśmy autostradą, która oczywiście była w budowie i niczym się nie różniła od wcześniejszej drogi. Dodatkowymi atrakcjami były krowy pasące się na tej autostradzie, a raczej jej poboczu. Oddzielną sztuką w Kosowie jest kupowanie mięsa, które najlepiej nabyć przy szlaku po którym się jedzie, bo co jakiś czas, w pewnej odległości od drogi jest rozstawiony trzepak na którym wisi oskórowana krowa na sprzedaż. Za krowę jednak należy zapłacić, nie w dinarach, talarach czy innej dziwnej walucie, tylko w euro, które jest tam oficjalnym środkiem płatniczym. Wjeżdżając do Prisziny widzieliśmy, na trzy pasmowej arterii miasta, progi zwalniające, 40 calowe plazmy w dystrybutorze na stacji benzynowej i wiele innych ciekawych rzeczy. Wjeżdżając do Macedonii poczuliśmy jakąś taką ulgę, jednak nadal nie mogliśmy uwierzyć że byliśmy w państwie które w sumie nie jest państwem (autonomiczna część Serbii), a jednak w niektórych sprawach jest daleko przed nami. Na temat Macedonii nie ma się co rozpisywać, bo jechaliśmy cały czas po wyschniętym pustkowiu. Widać tam już orientalne wpływy wschodniej kultury, jednak jedyne co nam utkwiło w pamięci to niesamowity upał.

Wieczorem udało nam się zjechać do Sofii. Miasto dwa razy większe od Warszawy, z obwodnicą, wielką starówką i bardziej europejskie niż można by się spodziewać. Wieczorem szukaliśmy na szybko jakiegoś noclegu. Znaleźliśmy jakiś hotel na obrzeżach miasta. Bartek z Agatą stwierdzili, że jadą dalej w kierunku Istambułu, bo jeszcze nie są zmęczeni. Planowo mieliśmy się tutaj i tak rozdzielić, więc nam to była rybka. Z Ania zameldowaliśmy się w hotelu i poszliśmy spać.

Dziewiątego dnia rano stwierdziliśmy wspólnie z Anią, że wylądowaliśmy w droższym domu schadzek, kiedy widzieliśmy, schodząc na śniadanie vana odbierającego 4 dziewczyny których stan wskazywał na to, że nie przyszły tutaj spać. No nic mówi się trudno, po śniadaniu spakowaliśmy rzeczy i wyruszyliśmy już samotnie w kierunku Varny. Zanim jednak to nastąpiło, stwierdziliśmy, że wymienimy złotówki, które mamy na tutejszą walutę. O ile dobrze pamiętam w Bułgarii obowiązują Lewy. Niestety nie było to takie proste, jak mi się wydawało. Na początku próbowaliśmy w pierwszym lepszym banku. Niestety tylko Euro, Dolary, Franki i Funty. To samo było kiedy pojechaliśmy na lotnisko. Kolejnym miejscem był Bank Narodowy. Całe to szukanie już nas kosztowało dobre półtorej godziny w zakorkowanej Sofii. Niestety, bank Narodowy też nam nie mógł pomóc, bo tam z kolei wymieniali tylko i wyłącznie euro. Dostaliśmy jednak info, że jest jakiś magik, który na starówce zmienia złotówki i ma milion walut w swoim kantorze. Po następnych 40 minutach znaleźliśmy ten kantor. Ja poszedłem wymienić kasę, a Ania została przy motocyklu. Po odstaniu swojego w kolejce, bez zamiany słowa wymieniłem część kasy na Lewy, a resztę na euro, aby już nie mieć więcej problemów. Nie zdążyłem dobrze policzyć kasy kiedy już następni byli przy okienku. Razem z Anią, zobaczyliśmy, że koleś w kantorze pomylił się w kursie o 100 euro na naszą korzyść. Nie wracaliśmy, bo był kawał drogi do tego kantoru, a te 100 euro należało się chyba za stracony czas i nerwy. Wreszcie mogliśmy ruszyć w kierunku Varny. Nie wiem jak to się stało, ale droga na wybrzeże była dosyć dobra i szybko się jechało. Momentami asfalt był stary i bardzo wyboisty, jednak chyba większość drogi była nowa i bezpieczna. Ostatnie osiemdziesiąt kilometrów było dane nam jechać autostradą i korzystając z okazji podczepiliśmy się do jakiegoś lokalesa i cięliśmy cały czas 160-180. Zaowocowało to dużym apetytem kocicy na benzynę, więc tuż przed Varną musieliśmy zjechać na stację, gdzie odbywał się spot miejscowych fanów ścigaczy. Zdziwiło mnie, że nawet żadnego me ani be w naszym kierunku. Popatrzyli chwilę i dalej zaczęli gadać w swoim języku. No cóż, wygląda na to że buraki są wszędzie. O zmierzchu dotarliśmy do Złotych Piasków, które są jakieś dziesięć kilometrów od Varny. Biorąc pod uwagę fakt, że mieliśmy zostać tutaj przez 4 noce, zdecydowaliśmy się na jakiś pensjonat. Większość już była zamknięta, aż natrafiliśmy na coś przy drodze, co nazywało się „Flirt” i było określone mianem bar+. Okazało się, że mają pokoje i nie chcą jakiś astronomicznych pieniędzy, więc rozbroiliśmy kocicę z sakw, tangbaga i wszystkich pierdół, tak że został sam kufer.

Muszę szczerze powiedzieć, że Złote Piaski mnie rozczarowały. Dużo, słyszałem o tym miejscu i to w przeważającej większości pozytywnych opinii, jednak przez te 3 dni które tam byliśmy wynudziliśmy się jak mopsy. Niestety pogoda też nie zachęcała do dalekich wypraw i mieliśmy tylko jeden dzień słońca. Oprócz tego Złote Piaski tak samo jak Varna były bardzo brudne i nie zachęcały do zwiedzania. Bardzo duża ilość cyganów sprawiała, że czuliśmy się notorycznie obserwowani i nieswojo. Nie mówię o bezpieczeństwie, bo zagrożony się nie czułem jednak wszechobecny był brud i zaniedbanie. Dużo rzeczy wydawało się opuszczonych i popadało w ruinę. Jedzenie było co prawda tanie i smaczne, podobnie jak alkohol, jednak nie to tworzy dla mnie kurort. Nie miałbym takich oczekiwań jakbym wylądował gdzieś, gdzie nie ma żywej duszy, jednak miejsce to nie odpowiadało swojej sławie. Mimo wszystko był to czas na regenerację po tych 3000 tysiącach które już zrobiliśmy. Spotkaliśmy dwóch chłopaków jeden na BMW GS z Piaseczna, a drugi wielki jak olbrzym ( w życiu nie widziałem tak wielkiego chłopa) na Hondzie Transalp z Brna. Okazało się, że wracają z Istambułu i przypadkiem spotkali się na stacji benzynowej z Bartkiem i Agatą. Kolejna podobna sytuacja była kiedy spotkaliśmy na stacji benzynowej w Varnie Holendrów, z którymi Bartek zrobił sobie potem zdjęcia w Istambule. Mimo, że dzieliło nas prawie 1000km to ten świat jakiś taki mały się wydawał.

Po trzech dniach lenienia się, spotkaliśmy się z Bartkiem i Agatą i pojechaliśmy w kierunku Bukaresztu. O ile Rumunia ma gorszą opinię, niż Bułgaria, o tyle ja osobiście odniosłem całkiem odwrotne wrażenie. Drogi wydawały się czystsze, ludzie jakby bardziej mili, jednym słowem Europa pełna gębą, no prawie. Do Bukaresztu dotarliśmy już tradycyjnie w nocy. Aby dojechać na kemping musieliśmy przemierzyć całe miasto. Powiem tylko jedno. Bukareszt nocą mnie zaczarował, miliony świateł, duże centrum, masa starego budownictwa. Kiedyś na pewno tam wrócę. Po dotarciu zostawiliśmy dziewczyny z namiotami, a sami pojechaliśmy do Tesco które było niedaleko, po jakąś kolację. Bartek miał grilla jednorazowego na którym mieliśmy sobie zrobić szaszłyki wcześniej kupione, jednak nie fortunnie jakoś po nim przejechał i grill zastąpiła nam butla gazowa z menażką bez oleju. Mimo wszystko tego wieczora doskonale się bawiliśmy przy winie i kurczaku.

Po obudzeniu się i rozciągniętym w czasie śniadaniu podjechaliśmy do salonu HD, który był nieopodal, szybkie foto i dawaj dalej na północ. Koniecznie chcieliśmy pojechać drogą nr 7C, zwaną inaczej trasą transfogardzką. Przy okazji chcieliśmy zwiedzić zamek Drakuli, który znajduje się w Corbeni. Kiedy już znaleźliśmy się w rzeczonej miejscowości zatrzymaliśmy się na początku trasy na jedzenie. Niestety okazało się, że jest już trochę późno. Ja koniecznie chciałem przejechać góry, aby jutro na spokojnie dotrzeć do Miszkolca gdzie mieliśmy wyznaczony kolejny nocleg. Bartkowi z kolei zależało aby zwiedzić ruiny. Po szybkim obiadku, stwierdziliśmy, że się rozdzielamy i spotkamy jutro na miejscu. Tak jak postanowiliśmy tak, też zrobiliśmy. Bartek z Agatą zostali i poszukali jakiegoś noclegu, a ja z Anią podążaliśmy coraz wyżej. Droga od strony południowej jest chyba najgorszą asfaltową drogą jaką można sobie wyobrazić. Przez czterdzieści kilometrów nie wrzuciłem wyższego biegu niż trzeciego, a odcinkami trzeba było jechać na jedynce, wytrzęsło nas tak że kości wydawały się być nie na swoim miejscu, a owiewki w motocyklu przeżyły taką torturę chyba tylko dzięki temu że były obłożone bagażami i nie miały jak odpaść. W końcu minęliśmy zaporę wodną, za która utworzyło się wielkie sztuczne jezioro i niedługo potem wjechaliśmy na zboczę góry, gdzie nie było nic oprócz kamieni i trawy. Temperatura drastycznie spadła, tak że musieliśmy się zatrzymać i ubrać w cieplejsze ciuchy. Po długiej wspinaczce dotarliśmy na szczyt wysokości 2035 m.n.p.m. Przez sam wierzchołek góry prowadził kilkuset metrowy tunel który napawał mnie zgrozą, bo co chwila w boku ściany były otwory które nie wiadomo dokąd prowadziły. Oprócz tego tunel był nieoświetlony więc kierowaliśmy się na biały punkt na końcu. Nie wiem dlaczego, ale większość tuneli na Bałkanach nie jest oświetlona, oprócz tych naprawdę długich i znajdujących się na głównych trasach. Wyjeżdżając spod wierzchołka góry ujrzeliśmy przed sobą zachodzące słońce i milion zakrętów prowadzących w dół zbocza. Widok zapierał dech w piersiach i mimo że było nam cholernie zimno musieliśmy się zatrzymać na parę zdjęć. Nie my jedni, bo kierowca wywrotki która stała na środku drogi też nie robił nic innego jak zdjęcia. Z tego co mi kumpel podpowiedział po powrocie to na tej trasie nawet Top Gear kręciło jakiś swój odcinek z super furami. W trakcie zjazdu czułem jak mam spuchnięte przewody hamulcowe, jednak nawet nie było się gdzie zatrzymać, aby dać im chwilę wytchnienia. Zjazd wymagał mojej największej uwagi aby nie wrąbać się w jakąś przepaść. Byłem zmęczony, a palce odpadały mi już z zimna. Ania nie miała na miejscu plecaka lepiej, bo biedna aż uroniła łez z bólu kiedy przyszło na dole do ściągnięcia kasku. Oboje byliśmy wykończeni tymi 140 km trasy transfogardzkiej. Poszukaliśmy jakiegoś pensjonatu i poszliśmy po prostu spać.

Następnego dnia wyruszyliśmy z rana już w kierunki Węgier. Droga była super, nic nas nie bolało, pogoda dopisywała jak przez cały wyjazd. Za granicą Rumuńsko-Węgierską spotkaliśmy się z Bartkiem i Agata, którzy nas dogonili i dalej pojechaliśmy razem w kierunku Miszkolca. Po drodze widzieliśmy złombolowców, których impreza odbywała się w podobnym terminie jak nasz wyjazd. Na autostradzie z nudów już chyba, sprawdziliśmy prędkość maksymalną naszych maszyn z pełnym ekwipunkiem. Ja uzyskałem rezultat 210-220, Bartek 200-210. W końcu dotarliśmy do Miszkolc-Tapolca, osławionej dzielnicy tego miasta, gdzie się znajdują wspaniałe ciepłe źródła. Jakaś starsza zakręcona Pani zgarnęła nas samochodem do swojego pensjonatu gdzie przenocowaliśmy. Rano wszyscy razem mieliśmy pójść do ciepłych źródeł, wykopanych w grotach. Jednak Bartek i Agata zrezygnowali śpiąc w najlepsze, kiedy my z Anią kąpaliśmy się w gorącej 36 stopniowej wodzie. Niestety od tej pory pogoda przestała nas rozpieszczać, bo było już szaro, mokro i zimno. Mówi się trudno i jedzie się dalej. Za granicą ze Słowacją jakieś słonko się zaczęło przebijać i przestało padać. Niestety droga po jakiej jechaliśmy wcale nie była jak osławione Słowackie winkle, równa i przyczepna, tylko nierówna i śliska. Mimo wszystko wieczorem dotarliśmy do okolic Krosna gdzie nocowaliśmy.

Ostatni dzień naszej wyprawy zakończył się na herbacie w salonie Harleya u współlokatora Bartka. Szczęśliwi, zmęczeni i brudni zrobiliśmy 6000 tyś kilometrów, a Bartek z Agatą nieco ponad 7000 tys. Moja tylna opona została przez ten wyjazd zajechana na śmierć i nic z niej nie zostało. Przez całą podróż nie mieliśmy ani jednej awarii, a maszyny spisałem się na medal i mój mechanik też, biorąc pod uwagę, że prosto od Niego pojechałem w tak daleka trasę.

Podsumowując, trochę przeliczyliśmy się z czasem i ilością kilometrów które mieliśmy do zrobienia, bo większość dni to były przebiegi rzędu 450-600 km, a niestety w dwie osoby jest to o wiele bardziej męczące niż kiedy jedzie się w pojedynkę na jednym motocyklu. Niestety przy takiej jeździe zazwyczaj zjeżdżaliśmy w nocy i niewiele zostało do roboty oprócz pójścia spać. Jako, że była to nasza pierwsza tak daleka podróż, wyciągniemy wnioski na przyszłe wyjazdy. Jeżeli chodzi o przygotowanie, to podstawą jest w pełni sprawny sprzęt, z reszta można sobie jakoś poradzić. Wskazówka dla tych co wybierają się w te rejony: nie opłaca się brać namiotów i śpiworów, bo często w tej samej cenie, albo minimalnie droższej można przenocować w jakimś pensjonacie, lub nawet hotelu. Drogi ogólnie rzecz biorąc są całkiem niezłe i nie ma się co bać jechać na w pełni szosowym sprzęcie, zresztą na pęczki można było spotkać holendrów podróżujących na wielkich sportowo-turystycznych BMK-ach. Nie wiem dlaczego ale ten naród sobie chyba wyjątkowo upodobał tą właśnie markę. Jako, że zakończyliśmy cali i zdrowi jedną wyprawę, już planujemy następną, która mamy nadzieję, zaprowadzi nas do Porto !!!

Zdjęcia z wyprawy do wglądu. Pewnie jeszcze parę sztuk dojdzie.
http://picasaweb.google.com/Taser90/BaKany2010#


Ostatnio edytowano 2010-10-05 22:16:50 przez Taser, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Bałkany 2010
PostNapisane: 2010-10-05 00:18:17 
admin ręczy i poleca:)

Dołączył(a):2011-10-03
Posty: 714
Lokalizacja: Polska

PostNapisane: 2010-10-05 01:19:51 
Niemowlak

Dołączył(a): 2010-07-29 00:05:45
Posty: 21
Lokalizacja: Garwolin
Płeć: Mężczyzna
Telefon: 668981022
Obecne moto: Fzs 600
Gratuluje udanego wyjazdu. Też bym chętnie gdzieś daleko pojechał. :?


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-05 20:49:19 
Pryszczaty jeździec

Dołączył(a): 2010-02-14 19:59:18
Posty: 79
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: Yamaha Fazer FZ 6 S
Dzieki za relacje-moja sie tworzy :lol: Naprawde nie ma sie czego obawiac w Albanii-my mielismy same mile doswiadczenia-jak wywrotki,policja :D szpitale,i miejscowy folklor,warto jednak bylo! czekaj popatrze na zdjecia,ciesze sie ze pojechaliscie jednak tam


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-05 21:10:51 
Główny Wódz Bractwa

Dołączył(a): 2007-03-27 11:57:43
Posty: 1123
Lokalizacja: Elbląg
Płeć: Mężczyzna
Telefon: 735 200 934
Obecne moto: BMW K1600GT
Trasa jak się patrzy :wink: Gratulacje i pozdrowionka.
Ciekaw jestem, czy prowadziłeś dziennik podróży, czy też masz doskonałą studencką pamięć.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-05 22:14:58 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-03-06 23:13:29
Posty: 340
Lokalizacja: Berlin
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: Suzuki GSX 1300R
Zbyszek napisał(a):
Trasa jak się patrzy :wink: Gratulacje i pozdrowionka.
Ciekaw jestem, czy prowadziłeś dziennik podróży, czy też masz doskonałą studencką pamięć.


Dziennika nie prowadziłem i chyba doskonałej pamięci też nie mam. Jednak tyle wrażeń trudno było nie zapamiętać.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 08:34:35 
Główny Wódz Bractwa

Dołączył(a): 2007-03-27 11:57:43
Posty: 1123
Lokalizacja: Elbląg
Płeć: Mężczyzna
Telefon: 735 200 934
Obecne moto: BMW K1600GT
Temat do opisania przeciekawy, konwencja relacji właściwa, lecz sama stylistyka i sposób budowania oraz podtrzymywania napięcia wymaga pewnych zmian stylistycznych i składniowych.
To oczywiście moja subiektywna ocena, choć myślę, że mogłoby to uczynić tekst jeszcze bardziej atrakcyjnym.
Mam wrażenie, że samo relacjonowanie podróży kręci cię nie mniej niż sama wycieczka. Pewnie zamierzasz to kontynuować. Jak będzie okazja (zlot wiosenny?) i będziesz chciał mnie posłuchać, to pogadamy.
Taki był mój głos w ankiecie. Pozdrawiam:))


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 12:39:29 
Mistrz Polski

Dołączył(a): 2009-08-16 19:46:14
Posty: 487
Lokalizacja: Wwa/B-stok
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: TnT
Jak dla mnie zasłużyłeś na wódeczkę hehehe.
Po wódeczce retrospekcja i poprawki same się robią :D

Jakby jeszcze tekst był poprzeplatany fotkami i mapkami dla zorientowania się w miejscach, to byłoby super, ( ...bo ja mam kiepską wyobraźnię, a miejsca poza standardem ;) )
Ja wyprawy fotografuje do bólu :)
http://picasaweb.google.com/jzukko/TourDeAdriatico#

Chcemy więcej fotek!!! :P


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 13:13:09 
Niemowlak

Dołączył(a): 2010-05-17 15:22:39
Posty: 32
Lokalizacja: Wodzisław Ślaski
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: thundercat
Taser, pozazdrościć, wycieczka bomba.
Jeśli chodzi o opis to dla mnie ok, ze mnie żaden wielki stylista więc nie będę się mądrzył i daje Ci maxa. :D

PZDR


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 16:11:22 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-03-06 23:13:29
Posty: 340
Lokalizacja: Berlin
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: Suzuki GSX 1300R
Zbyszek napisał(a):
Temat do opisania przeciekawy, konwencja relacji właściwa, lecz sama stylistyka i sposób budowania oraz podtrzymywania napięcia wymaga pewnych zmian stylistycznych i składniowych.
To oczywiście moja subiektywna ocena, choć myślę, że mogłoby to uczynić tekst jeszcze bardziej atrakcyjnym.
Mam wrażenie, że samo relacjonowanie podróży kręci cię nie mniej niż sama wycieczka. Pewnie zamierzasz to kontynuować. Jak będzie okazja (zlot wiosenny?) i będziesz chciał mnie posłuchać, to pogadamy.
Taki był mój głos w ankiecie. Pozdrawiam:))


Zbyszku z wielką chęcią bym z kimś o tym porozmawiał, kto już robił takie rzeczy i wie jak to ugryźć. Sam mam pewien niedosyt jeżeli chodzi o styl tekstu i jego składnię, tylko problem w tym, że chciałem to ująć najkrócej jak potrafiłem, nie pomijając przy tym niczego co było moim zdaniem warte uwagi. Wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach, a ja bym najchętniej napisał jeszcze dwa razy więcej, tylko chyba już by nikt przez to nie chciał przebrnąć. Być może właśnie dlatego tak wyszło.

Co do mapek i zdjęć, jak najbardziej tak, tylko powiem szczerze, że nie za bardzo wiedziałem jak ten temat ugryźć od strony technicznej. Na picasie fotki są przynajmniej w dobrej rozdzielczości, a mapka.....faktycznie o tym nie pomyślałem. Morze coś zmajstruję i dorzucę.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 17:49:41 
Główny Wódz Bractwa

Dołączył(a): 2007-03-27 11:57:43
Posty: 1123
Lokalizacja: Elbląg
Płeć: Mężczyzna
Telefon: 735 200 934
Obecne moto: BMW K1600GT
Taser, jesteśmy umówieni. :wink:
Z tego co piszesz przebija ogromna pasja i bardzo mi się to podoba. Fajnie się czyta, bo i przygoda godna pozazdroszczenia. Moim osobistym zdaniem budowaniu napięcia służy bardziej reporterski styl narracji w przypadkach gdy występuje dynamika, akcja i opisowo - beletrystyczny dla opisów przyrody, trasy, pieknych dziewcząt etc.
Generalnie, gratki - fantastyczna eskapada :wink:


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 18:20:16 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-03-06 23:13:29
Posty: 340
Lokalizacja: Berlin
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: Suzuki GSX 1300R
Masz rację trochę się w tych stylach pogubiłem. Z jednej strony, miało opisywać z drugiej trzymać w napięciu. Tak jak mówiłeś wcześniej, pisanie relacji czy dzienników z takich podróży dostarcza mi tak samo dużej radości jak sama podróż i nie zamierzam poprzestać, więc liczę, że kiedy się spotkamy to udzielisz mi parę cennych wskazówek.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 18:32:07 
Niemowlak

Dołączył(a): 2010-05-22 17:48:53
Posty: 36
Lokalizacja: Zachodniopomorskie
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: Fazer S2
Żuku mam pytanko - jakim aparatem robiłeś te zdjęcia ? bo wyszły super


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 20:31:30 
Mistrz Polski

Dołączył(a): 2009-08-16 19:46:14
Posty: 487
Lokalizacja: Wwa/B-stok
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: TnT
Canon350 do tego zwykły kitowy obiektyw koniecznie z polaryzatorem i drugi EF 70-300canona.

Fotki z wypraw jak dla mnie to podstawa, szczególnie jak się o nich przypomni kiedys zimą :D
Co do pisania, to też mi chodziło coś po głowie, ale jakoś weny nie starczyło,
zresztą trzebaby tak jak Taser czy Twardy polecieć w miejsca lekko poza standardem biura podróży :).


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 21:23:00 
Pierwszy wydech regionu

Dołączył(a): 2009-03-06 23:13:29
Posty: 340
Lokalizacja: Berlin
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: Suzuki GSX 1300R
No co Ty Żuku, jak dobra wena to i opowieść o wyprawie rano po bułki staje się ciekawa. U nas jedyne co było poza biurem podróży to przypadkowy przejazd przez Kosowo, a tak to raczej oklepane miejsca. Jak się uda to w przyszłym roku lecimy do Porto, zahaczając o Maroko.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2010-10-06 21:44:46 
Zamykacz opon

Dołączył(a): 2009-11-11 22:38:52
Posty: 207
Lokalizacja: Wawka
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: fz6
Taser napisał(a):
Jak się uda to w przyszłym roku lecimy do Porto, zahaczając o Maroko.

no to narobiłeś Mi smaka , muszę zacząć swoją ładniejszą połówkę informować o chęciach wyjazdu na Półwysep Iberyjski , jak już się z tym pogodzi , pierwszy szok minie bez uszczerbku na moim zdrowiu to się do was przyłączam :mrgreen: :mrgreen:


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 17 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Administracja forum: admin@motocykl.org