Dołączył(a): 2006-02-19 22:30:22 Posty: 568 Lokalizacja: Limanowa
|
Wsadzam na forum szybko napisane sprawozdanie z wyjazdu. Może info tu zawarte komuś się przyda. Potem dorzucę oprawę graficzną
Wyruszyliśmy 30 kwietnia, a więc dzień wcześniej, żeby mięć jedną dobę w zanadrzu i nie martwić się gdyby lało lub trzeba było odpoczywać dłużej.
Tak więc w środę o 9 zatankowaliśmy do pełna. Dwa motory – Hayabusa z centralnym kufrem i mój z plecakiem zapiętym pajączkiem na siedzeniu pasażera. (na autostradzie okazało się to lepszym rozwiązaniem).
Plany
Po kilku dniach planowania:
środa: Przez Słowację do Węgier (masakra w Budapeszcie) nad Balaton do Kaszthley
czwartek: z Kaszthley przez Słowenię do Triesty
piątek: Z Triesty przez Słowenię na początek Austriackich Alp
sobota: cały dzień po Austriackich Alpach
niedziela: powrót autostradami do domu przez Wiedeń i Bratysławę (wymarzona szybka droga)
Wykonanie planu ogólnie było takie, że w pierwszy dzień po sprawdzeniu licznika okazało się, że zrobiliśmy prawie 600 km. Moje obliczenia z map jak również (przypadkowo) potwierdzone przez Tomtoma okazały się nijak do rzeczywistości. Zamiast niecałe 400km to wyszło nam 600km. Trochę nas to przeraziło i wieczorem postanowiliśmy „wymienić Adriatyk na Apy”.
Środa
O 9 wyjazd. Szybka droga (w tym momencie w naprawie) przez Polskę do przejścia w Chyżnym i znajoma droga przez Słowację (Dolny Kubin, Rużomberok, Bańska Bystrica, ZvolenE77) do przejścia granicznego w Sahy. Od razu kupiliśmy winietę na powrót na autostradę Słowacką (150 SK).
Do Budapesztu dojeżdżamy drogą o tym samym numerze E77. W Budapeszcie masakra… Czuliśmy się jak Ghost Rider jeśli można tak nazwać przeciskanie się przez kilometry korków. Jeśli dojazd do Budapesztu zajął nam 3 godziny, to jazda przez Budapeszt zajęła nam 2 godziny.
Nie ma obwodnicy. 4 pasy przez cały Budapeszt, istny szok i każde światła zakorkowane. Nie wiem, ile Ci ludzie poświęcają na dojazd do pracy i powrót do domu. Jeśli byśmy się nie przeciskali, to musielibyśmy spać w tym mieście. Bogu dzięki, że kumpel nie wziął bocznych kufrów. To byłoby koniec wycieczki tego dnia. Nigdy więcej tego miasta. Teraz żałuje że nie wybrałem jednego dalej przejścia granicznego i od razu nad Balaton nie uderzyłem.
Stracony czas zrekompensowała nam płatna autostrada M7, chociaż zjazdy są tak fatalnie oznakowane, że przejechaliśmy cały Balaton autostradą. Dziwna rzecz z winietą, której nie ma tylko wprowadza się nr rejestracyjny motoru do komputera, np. na stacji benzynowej i dostaje się tylko wydruk z wpłaty (585FT).
Spaliśmy w Keszthely nad samym Balatonem w pierwszym prywatnym domu za 3500FT (jakieś 47 zł) pełno tam noclegów i nie ma problemu, chociaż nie wiem jak jest w sezonie, bo miejscowość typowo wypoczynkowa.
Jedno co zawsze nam się narzucało to „wymarte miasta”. Prawie nikogo nie uświadczy w godzinach popołudniowych. Nikogo na deptakach, sklepach itd.
Czwartek
Po decyzji zapadłej poprzedniego wieczoru, postanowiliśmy całą naszą uwagę skierować w stronę Austriackich Alp. Najprędzej było „wziąć je od tyłu” więc przez Bak i Lenti dostaliśmy się do granicy Węgiersko-Słoweńskiej w Redics Hatar. Przez nowiutką autostradę (na razie niepłatną) dostaliśmy się do najbliższego przejścia Słoweńsko Austriackiego w Gornja Radgona. Kupiliśmy winietę na Austriackie drogi za 4,4e i przez Gleisdorf dojechaliśmy do Birkfeld.
Bardzo ładna alpejska miejscowość (znowu pustki na „mieście”). Jedyny hotel w którym za 27E super warunki i śniadanie full wypas. Motory pod zadaszeniem.
Piątek
Tego dnia była chyba najpiękniejsza trasa. Tyle tuneli w skałach i zadaszeń na skalnych pułkach nie widziałem. Co ja mówię, w ogóle nie widziałem. Cały czas nam towarzyszy górska pogoda, tzn. rano pięknie, a od 15 opady, więc liczne serpentyny z rannych przyjemności zmieniają się przykrą konieczność (przynajmniej dla mnie). Jak już wspomniałem trudno uświadczyć samochody w alpach. w 99,9 procentach to motocykle i to same bmw (modele 2008).
W miasteczkach ograniczenie do 50. Raczej trzymamy się przepisów w mieście ale i tak 20 metrów przed tablicą oznaczającą koniec terenu zabudowanego za przekroczenie 20 km/h płacimy gliniarzowi po 35e. Ból w portfelu, no ale co zrobić, nie dał się przekonać. Z ciekawszych rzeczy jeszcze jedno się rzucało, a mianowicie każda wieś składa się z obory, kilku krów i...salonu wv, albo mazdy - dosłownie. Jak potem się okazało takie zestawienie to reguła. Nie ma problemu ze stacjami, co trzecia wieś prócz salonu ma także stację benzynową. Piękne widoki, prawie zawsze droga wzdłuż potoków z krystalicznie czystą wodą i torami kolejowymi. Nocleg również hotelu ze śniadaniem 28E.
Sobota
Tego dnia sukcesyjnie coraz mniej gór i krętych ścieżek, z Alp kierowaliśmy się na Wiedeń. Zmarzłem najbardziej tego dnia. Odzież termoaktywna, polar, kombinezon skórzany, i przeciwdeszczówka ledwo co pomagały mi opanować dreszcze na motorze. Ostatnie widoki i autostrada. 4 pasy i ile fabryka dała. No prawie... bo musiałem czekać na kolegę, o czym wspominałem na początku. Haja z kufrem to nie Haja. Bo według mnie na takich odcinkach trzeba wykorzystać „fabrykę”. Średnio jechałem 180 km/h i szczerze powiedziawszy po godzinie mi się okrutnie nudziło, a wychylić się nie da bo łeb urwie. Nie dało rady sprawdzić ile kot pójdzie bo strasznie wiało z boku, aż czasem strach przy takiej prędkości. Oczywiście nie zabrakło szaleńców bez kufrów, choć za to niektórzy z plecaczkami. Ja wyprzedzam mając na liczniku 220 km/h a tu mi z lewej wyprzedzają jakbym 50-tką jechał. Nawet nie wiem co to było .
Choć ogólnie spalanie w kocie naprawdę wydaje się super na pograniczu 5,4l/100km, to na autostradzie ponad 7. Dodam że haja jak wiadomo z ponad dwukrotnie większym silnikiem paliła w sumie nieco więcej od kota.
Statystyka
Ogólnie zrobiliśmy prawie 2 tys km. Najmniej 280km jednego dnia, najwięcej prawie 800km. Na paliwo poszło jakieś 450zł (koło 120 litrów), spanie z żarciem około 300zł, winiety 40zł, mandat 130zł, ubezpieczenie na 4 dni w europie w Warcie 10zł. Wszystko więc nie przekroczyło 1000 zł. Myślałem, że w 700 się zamknie ale w Austrii trudno znaleźć tani nocleg. Jak to kobieta nam powiedziała w hotelu ze śniadaniem 27E, a gospodarstwie z krowami i śniadaniem 25E. Wybieraliśmy hotel. Wszędzie dogada się bez problemu po angielsku.
Kot nie wziął ani kropli oleju i każdego ranka aż miło było słychać jak basowo mruczy…
Myślę, że w następnym roku kolejna taka trasa, Szwajcaria? Chorwacja?
filmik
http://pl.youtube.com/watch?v=Iov52Ypt-QQ
zdjęcia na bicepics
Ostatnio edytowano 2008-05-07 13:46:13 przez Pytek, łącznie edytowano 1 raz
|
|