Witam Was jeszcze raz Kochani (Powitalnia oczywiście)! Absolutnie nie chcę nikomu narzucać moto, albo swoich przekonań. Mam 38 lat, jeżdżę motorami/motorowerami od podstawówki, zaliczyłem kilkanaście motorów w życiu, miałem delikatną, czteroletnią przerwę w jeździe bo żonka urodziła mi długooczekiwaną córunię, ale miłość do dwóch kółek wróciła. Po prostu wiem jak to jest, jak człowiek chce zmienić motor i długo się zastanawia na jaki. Ja sprzedaję zazwyczaj motorek na wiosnę, a kupuję na późną jesień, albo zimą kolejnego sezonu, wtedy relacja cen jest najlepsza. Mój pierwszy jednoślad, to Motorynka z czasów komuny, potem był Romet, potem przerwa i Yamaha Virago 250 (kicia), potem było parę przecinaków i przecinakopodobnych z lat 90'. Po przerwie kupiłem Yamahę Virago 1100, była sprowadzona z Kanady, miała grubsze chromy od tych na Europę i lepiej tapicerowane siodło, bardzo ją lubiłem, ale w pewnym momencie miałem już dość ssania, gaźnika, regulacji, zimowego przepalania itd i kupiłem Hondę VFR z 2006 r. Bardzo przyjazny motor pod względem komfortu siedzenia i trzymania manetek, spokojnie mogłem zrobić trasę z Warszawy do Krakowa i z powrotem. Ale moim zdaniem VFR jest trochę przereklamowane, kupiłem praktycznie ostatni model VFR ze zmiennymi fazami rozrządu (V-tec), nieco innym kokpitem i plastikami, nie było też sławnych kół zębatych w rozrządzie nadających specyficzny, turbinowy dźwięk, miało być lepiej, szybciej i oszczędniej i... gó***o, nie podpasował mi ten motor. Właściwie nie mam nic do zarzucenia, bo pozycja jeźdźca, estetyka linii i wygląd, spasowanie mechaniczne, kultura czterocylindrowej V-ałki, bogactwo wyświetlacza, jakość hebli i jakość materiałów nie pozostawiało wiele do życzenia, ale wg mnie motor był „przekombinowany”. Rzeczywiście tuż przed granicą 7000 obrotów, po włączeniu się drugiego garnituru zaworów, silnik generuje niezłego kopa, ale do ww. wartości jest właściwie mułkiem, a po włączeniu dodatkowych zaworów przy 7 tys. słyszysz z airboxa coś na wzór stada gwoździ w metalowej butli, a i spalanie też jest niezłe, bo jako mułek VFR pali przynajmniej 6,5-7,0 l/100 km, a jak jechałem normalnie (znaczy ok. 130-150 km/h w trasie) to chlał jak świnia nawet 10 litrów. A najlepszy jest serwis, na przykład regulacja zaworów, robota nieprosta, wydatek niezły, to mnie najmocniej zniechęciło... Potem było..., nie dokuczajcie..., a więc potem było Suzuki Burgman 650 z 2006 r. Z całą odpowiedzialnością polecam to moto, TAK, to właściwie nie jest skuter tylko motor, bo czyż prawie 200 km/h, niezłe zawieszenie i hamulce, a ponad to super przyśpieszenia nie zasługują podciągnięcia pod motor? Komfort jazdy rewelacyjny, bardzo wysoka szyba dobrze zabezpieczająca kierowcę przed wiatrem i deszczem, przepastny, oświetlany schowek pod siedzeniem otwieranym stacyjką, dwa schowki w kokpicie głównym, bardzo dobre, składane elektrycznie w korkach lusterka, turbinowy, generowany przez zespół pięciu kół w przekładni głównej dźwięk podczas przyśpieszania, małe spalanie (ok. 5,0 l/100 km), siedzisko gdzie siedzisz du*ą – du*ą, a nie kością ogonową na desce obciągniętą skajem, oparcie dla pasażera itd itd, polecam ten sprzęt. Musi być tylko jeden warunek, duży Burgman musi być przynajmniej z 2007 r., inaczej będzie Wam siadał plastikowy tryb w automatycznej skrzyni i wtedy albo wizyta w ASO i pozostawienie 7 tysi albo wizyta u Czarnego w Hajnówce, ja niestety miałem przejściówkę, właśnie z tym generującym dieslopodobny dźwięk trybem... I tak super sprzęt, w nosie tam, że chłopaki „nie machali” na pozdrowienie, kiedyś znowu sobie kupię... Potem było BMW F650 GS z 2006 r., ech, nie do zarżnięcia, oparty o jednocylindrowy silnik od kooperujacego z BMW kochanego Rotaxa z suchą miską olejową i zbiornikiem paliwa pod siodłem. Sprzęt bardzo wytrzymały, takie trochę enduro, super moto i cross w jednym, bardzo miło wspominam ten motocykl, zero problemów z mechaniką, wystarczająca odczuwalna moc (chociaż tylko 50 km i 60 Nm), ale niestety jeden cylinder robiący pod względem wibracji swoje... Dlatego następne 2 moto były też ze stajni BMW, ale o większej pojemności. BMW R1150R – ten motor coś w sobie ma, pal licho, że rzeczywiście kosztowny w zimie, bo jakieś przynajmniej 4 piwa na jedno posiedzenie w garażu – jest ładny i zachęca do oglądanie, wycierania itd. - jak to mówią złośliwi – japoński plastik ma tylko pół duszy, całą ma BMW... Oczywiście, że przesadzone, ale faktycznie i mnie ten motor rozkochał w sobie kulturą sprzęgła, skrzyni biegów, suuuuper zawieszenia para- i telelever., spasowania części i budowy układów typowo na modłę niemiecką - prostą i niesłychanie skuteczną. To kwintesencja motoru, chyba... Motor prowadzi się jak po sznurku, nie dysponuje dużą ilością koni, raptem niespełna 84, ale już 98 Nm przy troszkę powyżej 5 tys. obrotów robi swoje, odwijasz i motor wyrywa swoje cielsko jak oszalały. Jazda nim to przyjemność... jeżeli tylko lubisz wibracje powyżej 130 km/h, słonia między nogami (240 kg) i przeglądy okresowe w ASO na poziomie 860 zł (w MotoMirek taniej). Duży GS też był super, opis jest taki sam, no może z tą różnicą, że lepiej mieć do niego przynajmniej 178 cm wzrostu i proporcjonalnie długie nogi, bo inaczej można się wywalić jak mój kolega na moich oczach w garażu (zrobił to na trzeźwo, na dodatek z uśmiechem i pewną dozą niedowierzanej nieśmiałości...), dysponujący słusznym wzrostem 173 cm . Naprawdę sprzęty godne polecenia, bez większych wad, tak naprawdę koszty, kiedy je bezstronnie policzyć wychodzą na porównywalne z Japonią, ale uwierzcie mi – siedzenie, hamulce, skrzynia biegów, sprzęgło i zawieszenie w BMW, to majstersztyk! No więc co się stało? Dlaczego Yamaha? Potrzebowałem lżejszego sprzęta i do miasta i na trasę, niezawodnego z małym spalaniem, do którego będę mógł założyć normalne włoskie kufry, a nie jakąś drogą pomyłkę z Niemiec. Wybór padł na Fazera S2 z 2007 r. (już po liftingu). Oczywiście brakuje mi trochę momentu, inaczej sklejam sprzęgło - krócej przy zmianie biegów, inaczej wchodzę na obroty, inaczej je ciągnę, ale naprawdę w Fazerze nie mam się do czego przyczepić – heble super, silnik - żwawy, lubiący obroty, zawieszenie - eee co tam, da się żyć, spalanie – jak chcesz niskie – około 4,2 l/100 km, jak odwijasz i tak nie przekroczy 8 litrów, oleju nie bierze, siodło w S2 szerokie, pozycja półwyprostowana, sprzęt w miarę nowy, a przecież np. takie BMW, na które mnie stać to prawie dziesięcioletnie zj**by, czego więcej chcieć... Kochani, konkluzja jest taka, w motorze trzeba się zakochać, wtedy go szukamy, oczekujemy, znajdujemy i kupujemy, każdy jest dobry, każdy ma swoje zalety, ale też i wady, jedna miłość przychodzi inna odchodzi, jak to w życiu, ważne tylko, żeby o sprzęta dbać i o siebie...
|