Dołączył(a): 2012-09-20 09:21:17 Posty: 1337 Lokalizacja: Piaseczno
Płeć: Mężczyzna
Telefon: 609siedem46cztery51
Obecne moto: KiloFaza
|
Jako iż w końcu dotarłem do domu, obiecawszy wcześniej postanowiłem w końcu napisać kilka słów o tym jak podbijałem Perłę Karpat i kilka innych przybytków. Dzień 1: Wyjazd z PL i dojazd od "noclegowni" na Słowacji. Z 460km w zasadzie nie padało może ze 150... Tak że ten tego, cali mokrzy dojechali i jak po złości zaczęło się rozpogadzać. Nocleg padł na powiat Vranov nad Toplu i okolice miejscowości Holcikovice. Ośrodek wymarły przed sezonem położonym nad ślicznym, sztucznym i czystym jeziorem które zasila elektrownie wodną. Oprócz Pani w recepcji w ośrodku był tylko kucharz który przygotował "coś" ciepłego do jedzenia i kopsnął kilka piwek. Dzień 2: Wyjazd ok 9:30 po śniadaniu w postaci brei która chyba miała być jajecznica.. jakoś weszło. Wiedząc że nasz cel na dziś to Baia Mare na Rumunii i kolejne ponad 400 przed nami ruszamy w trasę. Węgry witają nas z przelotnymi chmurami ale raczej ciepło i bezdeszczowo. Łapiąc większą mieścinę idziemy do restauracji, zobaczyć co ciekawego mają. Jako że menu zawierało angielskie słowa było można sie porozumieć pokazując kto co chce. Na słowo gulasz Pan Kelner sie uśmiechnął nawet. Żarcie dobre i nawet nie najdroższe. Pojedli, popili to czas w drogę. Przy granicy ukazują się ruiny jakiegoś starego zamczyska gdzie stajemy bo rozprostować zmęczone kości. Postali, pogadali zrobili kilka fotek to czas w drogę. Na granicy gładko, celnik kazał pokazać tylko dowód i nawet nie chciał by ktokolwiek z naszej 4 ściągał kask. Strzelili kilka fotek z zaprzyjaźnionym który jak zawsze chciał kilka euro już małym Rumunem i ognia dalej. Następy postów to śmieszny cmentarz w Sapancie. Cmentarz jak cmentarz, weselsze są nagrobki opowiadające o życiu osób na grobach których stoją. Zapłacili po 10 od głowy, popatrzyli i dalej. Niestety w górach zaskoczyła nas ulewa oraz mgło/chmura która ograniczała dodatkowo widoczność do 10-15m. Po 1,5h zjazdu i przejechaniu ok 40km w nocy, mgle, ulewie, przeraźliwym zimnie i sfrezowanym odcinku ok 30km postanowiliśmy zakończyć przygodę nie docierając do celu. Zbrakło ok 15km ale było już 22… Do tego światła w fzs siewcą jak świetliki i ledwo widziałem prawą linie której się miejscami rozpaczliwie trzymałem. Udało się znaleźć całkiem spoko noclegownie że śniadaniem za 50lej od głowy. Są gdzieś poniżej 2 fotki pokazujące zbocze góry po której jechaliśmy ale już z rana gdzie jakieś 200m wyżej jest już mleko… Poranek deszczowy ale jechać trzeba, przelatujemy tylko przez Baia Mare. Dziś Celem pierwszy planowy zamek w Hunedoarze. Po jakiś 200km tylko deszcze i zimno, zapada decyzja o zjazd na stację i zobaczymy co dalej. Po 40 min okupacji Lukoila i ciepłej kawie zaczyna się lekko przejaśniać :D Czas w drogę, kolejne 150km to tylko schnięcie. Dojeżdżamy do celu już prawie susi przy słonecznej pogodzie. Noclegownia już czeka, szubko się rozpakować i spacerem na zamek. Zamczysko fajne ale otoczenie to stary kombinat który za czasów świetności zatrudniał ponad 120tyś ludzi, dziś zostały tylko wspomnienia i żelbetonowe zawalające się konstrukcje. Bilet kupiony zdjęcia zrobione czas wracać i coś zjeść… Niestety mięła 22 i knajpy już pozamykane lecz Pani w recepcji zamówiła nam pizzę. Dosuszyć ciuchy i czas spać. Dzień 3 Śniadanie w hotelu, spakować i w drogę. Jako że pogoda nie dopisuje znowu, trasa ulega zmianie, przez Targu Jiu jedziemy do Pitesti a jak się poprawi zawitamy na transapline. Niestety z samego podjazdu do transapiny widać ze w górach tragedia, wszystko za chmurami i wygląda że pada. Decyzja, omijamy i jedziemy do Pitesti. Może następnym razem się uda… Dalsza droga w zasadzie bez przygód tylko z przelotnymi opadami. Meldunek w pensjonacie. Jako że nie było garkuchni właściciel polecił nam knajpkę na mieście. Wyglądała na spelunę ale… nigdy się tak nie nażarłem pycha jedzonka jak tam. Duszona owca wcale nie ulegała jagnięcinie czy temu podobnym mięsom. Zupa też pierwsza klasa, przypominała coś w okolicach rosołu. Skoro brzuchy pełne czas spać. Przed pensjonatem stoi 3 moto, TCat w bojowych malowidłach i na litewskich blachach.
Dzień 4 Budzimy się i jest słonecznie ani jednej chmurki temp ok 25st. Transforgarska dziś nasza. Przygotowującą moto do drogi podłazi jakiś koleś z browarkiem i fajką, myślę ehhh tubylec i tysiąc pytań do… Niespodzianka, właściciel Tcata. Okazało się że wraca ze wczasów z zoną i dziećmi z Bułgarii, oni polecieli a on na moto… Stwierdził że jak nie ma śniadania to dopije piwko z wczoraj i leci na transforgarską, może się jeszcze spotkamy. Byli, widzieli zdjęcia zrobili, Tcata nie spotkali. Na trasie kolejny zamek Cetatea Poienari do którego prowadzi 1500 schodów. Widoki przepiękne, pogoda super. Trasa wbrew pozorom i opiniom całkiem przyjemna, asfalt w bardzo dobrej jakości w większości. Obiad w miejscowości Arvig w knajpie dla tirowców i powrót do Pitesti ale już drogą nizinną E81 . Jako że wszyscy najedzeni to tylko kilka piwek i spać. Dzień 5 Zaplanowana trasa to Targoviste, Sinaia, Rasnow i Bran. Potem na spanie do Sebes. Trasa spokojna, nie wymagająca z super zamkami i widokami. Od Perły Karpat w Sinai czyli zespołu pałacowego w górach do największego chłopskiego zamku w Rasnov. Każdy inny i na swój sposób uroczy. Będąc W Rasnov znowu pogoda zaczyna się załamywać Robi się zimno i pada a do celu jeszcze z 80km… Docieramy znowu mokrzy do spalni.. Dzień 6 Czas wracać do domu, dziś na celowniku Turda Solina czyli największa rumuńska kopalnia soli i powrót przez Węgry na Słowację. Dzień wita nas upałem, natomiast w kopalni przyjemne 12st w sam raz by odpocząć od upału przed drogą. Po zwiedzaniu lecimy na Orade, niestety znowu pogoda daje się we znaki… Przekraczamy znów granice i znajdujemy przydrożny bar na obiad. Chmurzy się coraz bardziej i w powietrzu wisi ulewa znowu, decydujemy się na zakup winiet na autostradę by trochę nadgonić. 21.30 jesteśmy w Słowackich Koszycach. Przemiła Parka na stacji kieruje nas na hostel. 22:15 zameldowani ale warunki pozostawiają wiele do życzenia.. Sami jesteśmy sobie winni jadąc taki kawał na pałę, bez zapewnienia noclegu. Dzień 7 485km do domu, damy rade… Pędem do sklepu po słodkie bułki, teraz tylko znaleźć staje paliw z kawą co by zjeść śniadanie. W pl w okolicach Krosna obiad, Przyjazd ok 19. Żal że się skończyło i było stanowczo za mało.
Wszystkim polecam ale co najmniej na 10 dni, wiele nie zobaczyliśmy, wiele nas ominęło. Wycieczka nie należy do najtańszych ale warto. Teraz kilka słów ode mnie jak by się ktoś wybierał. Na bank nie planujcie więcej niż 350km jeżeli będziecie mieli jakiekolwiek góry przed sobą, nie da rady. Stan dróg w górach większości pozostawia wiele do życzenia. Weźcie jak nie macie olejarki puszke co najmniej 420ml smarowidła do napędu, mi tam padało przez 3-4 dni i ledwo starczyło a jechałem na 8 dni w sumie. Tam raczej nigdzie nie ma możliwości tego kupić. Kase wyciągajcie z bankomatów jest tam ich spoko, u mnie przelicznik pln do leja był 0,97pln za 1 leja. Koniecznie ciuchy przeciwdeszczowe. Bardzo uważajcie na psy, są ich hordy i mają w dupie czy śpią na lewym pasie czy na poboczu, mnie jeden lekko upierdzielił w spodnie mimo strzałów z wydechu i klaksonu... Trzeba uważać. Pilnujcie prędkości tak max +20 do tego co na znakach, głównie w miastach. Poza panuje wolna amerykanka linie ciągłe są tylko do frajerów tak samo jak światła na wahadłach przy remontach dróg. Ludzie spoko i pomocni, gadają spoko po angielsku w większości. Weźcie jakąś nawigacje, u mnie super działała automapa. Mapy drukowane są niedokładne a łatwo się zgubić w miastach bo są słabo oznakowane. No to by było na tyle.
Kończe bo i tak nikt tego nie przeczyta hehe
Fotki, naturalnie nie poukładane: https://goo.gl/photos/9hjyf8bynYQdjjsP8
|
|