Wcale nie jestem uzależniony od forum |
Dołączył(a): 2014-08-17 12:43:43 Posty: 1185 Lokalizacja: Przemyśl
Płeć: Mężczyzna
Obecne moto: R1250RS
|
Wróćmy do wątku wyjazdu który przez pół dnia smarowałem w pracy ale dziś wygospodarowałem chwilę, żeby to ogarnąć i móc dla Was opublikować. Mam nadzieję, że ktoś to czyta a nie tylko ogląda obrazki :lol:
Tak jak na forum wspomniałem, pomysł był w pewien piątek wieczorem. W sobotę zbieranie informacji, planowanie, szukanie noclegów i wstępne przygotowanie siebie i motocykla. Niedziela to była trochę nerwówka bo trudno było znaleźć spanie w Austrii i ceny też zawrotne a tutaj zbytnio zaszaleć też nie mogliśmy – w ogóle to jechaliśmy w nieznane do kraju w którym wielu rzeczy było inaczej niż na doskonale znanym nam południu Europy. We Wiedniu byłem kiedyś przy innej okazji ale wiedziałem też, że tam ludzie nie są tak pobłażliwi a ewentualne błędy ;) mogą sporo kosztować więc był dreszcz emocji jak to będzie, no ale do odważnych świat należy.
[ img ]
Przede wszystkim istotna zmiana :D pierwszy raz od kiedy kupiłem motocykl zdjąłem stelaż kufrów Givi i zakręciłem fabryczne adaptery kufrów Tracera. Wzięliśmy te małe kufry „miejskie” w które pomieściliśmy się bez problemu bo nie braliśmy całego osprzętu campingowego ponieważ wynajmowaliśmy wyłącznie pokoje podczas tego wyjazdu. I powiem Wam, że te pachnące nowością, wyciągnięte dopiero z pudełka pierwszy raz kufry sprawdził się znakomicie, one tak ściśle i fajnie przylegają do motocykla, że w ogóle ich nie czuć podczas jazdy. Nie stawiają w żaden sposób jakkolwiek by wyczuwalnego oporu wiatru więc czuję jakbym jechał bez nich a i w korkach we Wiedniu jechałem bardzo odważnie wiedząc że się zmieszczę. Kufer Maxię mieliśmy w połowie pusty ale tam jechały ciepłe i lekkie rzeczy jakby zrobiło się zimniej. Na baku tankbag pomniejszony aby był łatwy dostęp do aparatów, dokumentów i innych podręcznych rzeczy potrzebnych w drodze. Tak więc fabryczne kufry zrobiły świetną robotę, bardzo fajnie i zgrabnie wyglądały a i wrażenia z jazdy przednie – za to dotychczas nie chwaliłem mojego motocykla a rzeczywiście jest to ogromną zaletą.
[ img ]
Ogólnie przejazd ode mnie z domu zaplanowałem przez Czechy, ponieważ chcieliśmy jak najszybciej przemieścić się w miejsce docelowe w Austrii – jednak było to dość daleko bo 1100 km w jedną stronę ode mnie. Zdecydowaliśmy się poszukać noclegu w okolicach pogranicza Czech z Austrią gdzie udało się w przystępnej cenie i dobrej lokalizacji ogarnąć pokój na jedną noc w miejscowości Čejkovice blisko Brzecławia. Droga w Polsce przebiegała do Krakowa autostradą (chciałem jak najmniej autostrady choć szybciej byłoby na Katowice) i dalej na południe przez piękne bardziej górzyste niż moje Bieszczady ;) rejony aż do Bielska-Białej gdzie zatrzymaliśmy się na posiłek przed granicą.
[ img ]
Następnie droga prosto przez Czechy na Ołomuniec, dalej Brno aż do miejsca docelowego gdzie licznik pokazał nam 600 kilometrów i to było dość na ten dzień. Muszę przyznać że tak ja lubię Słowację, tak i spodobały mi się Czechy których ukształtowanie mi się podoba, fajnie pofalowane krajobrazy, ciekawie poprowadzone drogi gdzie to co naturalne było super, to co tknięte ręką ludzką już mniej. W jednym miejscu były fajne zakręty i spotkaliśmy zawodników na MT-09 SP i motocyklach o mniejszych pojemnościach którzy ćwiczyli sobie technicznie całkiem fajne serpentyny - to coś co rzadko obserwuję poza Słonnymi u nas w Bieszczadach.
[ img ]
Następnego dnia rano było już zimno, przy 7 stopniach wyjechaliśmy wcześnie żeby mieć czas na bardziej niż mniej przepisową jazdę w Austrii gdzie nie mogliśmy znaleźć nadal noclegu na końcówkę pobytu i przebieg wyjazdu nadal stał pod znakiem zapytania. Dojechaliśmy do Wiednia o dość wczesnej około południowej porze, gdzie 20 km już przed miastem i również za nim ogromne korki i zatory na czteropasmowej autostradzie trochę nam zmęczyły i zajęły sporo czasu do przejechania. dlatego jadąc dalej jak wjechaliśmy w bardziej alpejski klimat zatrzymaliśmy się w piekarni w miasteczku Mürzzuschlag na przepyszną kawę i ciastko.
[ img ]
Miasteczka tego typu praktycznie do samego podnóża Alp ciągną się wzdłuż autostrady więc łatwo i wygodnie można zjechać na odpoczynek, zatankować w normalnych cenach na stacji i wyraźniej poczuć klimat górski. Do nas siedzących nad filiżankami z kawą dołączają się kolejni motocykliści, akurat nasz pobyt tam zbiega się w czasie z festiwalem European Bike Week 2021 nad jeziorem Faaker See blisko miejsc które nas interesują, motocyklistów spotkamy jeszcze naprawdę sporo przez najbliższe kilka dni. Ruszamy dalej i zjeżdżamy w pewnym momencie z nudnej autostrady, droga prowadzi pomiędzy miejscowościami gdzie wszyscy ściśle jadą przepisową prędkością która jest całkiem przyjemna i sensowna 70-80 km/h więc nie ma sensu specjalnie ryzykować bo fotoradarów jest mnóstwo a i szkoda bo widoki są cudowne.
[ img ]
[ img ]
W ostatnim etapie trasy tego dnia przejeżdżamy przez płatny extra 6,5€ odcinek tunelu Tauern wyrytego w górze i dojeżdżamy do miejscowości Gmünd gdzie mamy dwa noclegi i będzie to nasza baza wypadowa w sercu Alp. Tego samego dnia mamy jeszcze na tyle zapasu czasu, że na spokojnie udajemy się coś zjeść i jedziemy w interesujące miejsce – zaporę wodną Kölnbrein-Staumauer z lat 70tych pięknie ulokowaną pomiędzy szczytami górskimi.
[ img ]
Po drodze mijamy wręcz magiczne miejsca, wspaniałe wodospady wprost tak przy drodze, cieszymy się, że wyjazd w nieznane choć daleko to daje nam pierwsze takie atrakcje i jest to zaledwie przedsmak tego co nas czeka.
[ img ]
Mamy farta, ponieważ wjazd przez park do tego obiektu jest płatny za nasz zestaw w sumie ponad 30 euro ale nie ma nikogo w punkcie poboru opłat więc śmigamy w górę dopóki jeszcze jest jasno a robi też się zimno. Scenerie niczym z pamiętnej dla mnie z dzieciństwa gry Need for Speed i wspaniałe zakręty, agrafki i tunele – a na drodze jesteśmy jedynie my.
[ img ]
Dojeżdżamy na szczyt i parking praktycznie pusty, mało ludzi kręci się w tle i tutaj jest tylko spokój i natura – finalny moment tego dnia, gdyż jesteśmy tam dokąd zmierzaliśmy, a najlepsze nazajutrz bo wybieramy się na Grossglockner Hochalpenstraße i mamy na to przewidziany cały dzień.
[ img ]
Następnego dnia gospodarz naszego obiektu – Clara - wita nas wręczając swojskie jajka z kurnika tłumacząc zasadność biohodowli i uprawy czegokolwiek w tym duchu, no nie mogło obejść się bez konsumpcji jajecznicy przed tak ważnym dniem. W ogóle świetną rzeczą o której muszę wspomnieć jest chleb który kupiłem w pierkarni, ciemny i ciężki bardzo aromatyczny z ziarnami anyżu czego może spodziewałbym się w Grecji ale z pewnością nie tutaj. W ogóle rolnictwo zasługuje na osobny rozdział opowieści w kontekście Austrii ale ogólnie tylko powiem, że bardzo pozytywnie zaskoczyły nas jakość jedzenia tutaj i niewygórowane ceny zarówno jak na tutejsze jak i ojczyste realia.
[ img ]
Wybaczcie, że takie prozaiczne rzeczy tutaj piszę ale nasza turystyka motocyklowa łączy się niejako z turystyką kulinarną i takie proste rzeczy mają dla nas dużą wartość więc nie pomijam miłych wspomnień :wink:. Dużo wrażeń, doświadczeń i pomysłów zwozimy z naszych wojaży i później tacy jesteśmy niestandardowi myśleniem co poniekąd cieszę się że jest efektem tych podróży, sęk tkwi w szczegółach, detalach.
[ img ]
Kierując się na przełęcz decydujemy się na wjazd od południowej strony, przejazd jest pomyślany tak aby słońce towarzyszyło nam przez cały dzień od początku do końca, może uda się zobaczyć szczyty bo tego dnia jest dość pochmurno ale temperatura rośnie więc i szansa na to że niebo się oczyści z czasem.
[ img ]
Po drodze znowu mijamy kolejne miejscowości gdzie dziwi mnie jedno – praktycznie każda wioska ma praktycznie jakiś znany salon samochodowy, raz Kia, BMW, Hyundai itd. w najzwyklejszych miejscowościach, nie ma tutaj dużych miast a wszystko w okowach szczytów gór co jest widokiem niecodziennym, przystanek wypadało by zrobić co chwila aby popatrzeć się na takie cuda.
[ img ]
Na drogach jest sporo motocykli i wszystkie zmierzają w jednym, wiadomym kierunku, nasz cel pojawia się na horyzoncie, zaczyna się niewinnie i zaraz za Wolkersdorfem zaczyna się ostra jazda w górę i wjeżdżamy na całkiem inne wysokości, jedziemy praktycznie w chmurach albo tuż pod nimi.
[ img ]
[ img ]
W chwili gdy wjeżdżamy na przełęcz jesteśmy w chmurach, droga jest bajeczna i patrzyć można tylko przed siebie i na prędkościomierz żeby nie przyszła „pocztówka” po powrocie bo są punkty kontroli co chwila, ale tam gdzie mgła odpuszcza widok zwala z nóg.
[ img ]
Dojeżdżamy na górny parking i punkt widokowy, motocykli masa ale dla każdego jest tutaj miejsce. Korzystając z tego, że nic nie widać decydujemy się na przejście ścieżką dydaktyczną wiodącą wewnątrz góry korytarzami którymi niegdyś wydobywano złoto, po drodze świetnie widać instalacje, trochę historycznych informacji i klimat niesamowity.
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
W pewnym momencie nie dało się iść dalej więc wróciliśmy i zdecydowaliśmy się zjeść coś na miejscu z widokiem na góry, przyznam całkiem fajna restauracja w takim miejscu z normalnymi cenami i smacznym jedzeniem, taniej i lepiej niż u nas w większości miejsc o takiej lokalizacji.
[ img ]
[ img ]
Stamtąd ruszyliśmy w dół mając na wprost widoki przedtem zasłonięte przez chmury, to było coś wielkiego.
[ img ]
[ img ]
[ img ]
W pewnym momencie jest rondo od którego odbijamy w lewo i jedziemy znowu ostro dogóry, aby przebić się przez grzbiet pasma na którym się znajdujemy i zobaczyć Edelweißspitze – punkt widokowy na szczyty z innej perspektywy ulokowany tuż nad pieknymi serpentynami które na nas czekały.
[ img ]
[ img ]
[ img ]
Nie dziwi mnie wcale, że to tutaj kręcono filmy z Bondem, samym siedzeniem i podziwianiem widoków można by wypełnić jeden dzień. Powiem Wam, że może i nie jest tanio, nie jest po drodze, można nie trafić z pogodą ale zdecydowanie warto tu przyjechać – ten jeden dzień mnie tak napełnił wrażeniami, że to co miało nastąpić wydawało się bez znaczenia.
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na chwilę na świetnym punkcie widokowym mieszczącym się na szczycie Edelweissspitze (2571 m n.p.m.) w Wysokich Taurach będącym najwyższym punktem tej trasy alpejskiej. Widoczność w każdym kierunku doskonała, to była najlepsza panorama podczas całego wyjazdu.
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
Drogi cudownie wyprofilowane, bez barierek, zbędnych zabezpieczeń, po prostu czysta jazda jak z katalogu albo reklamy i tak śmignęliśmy to dość szybko, że i tak trzeba będzie wrócić, żeby poprawić od drugiej strony ;) Jadąc zastanawiałem się jak to się dzieje, że takie przełęcze są akurat tam, tak niesamowicie strome i nieprzystępne miejsca a my śmigamy sobie tamtędy jak gdyby nigdy nic.
[ img ]
Wybudowanie tych dróg pochłonęło wiele istnień ludzkich a my mamy szczęście po prostu sobie korzystać z tego w sposób który dostarcza wspaniałych emocji, to jest chwila gdy czujemy tę moc. Jedziemy dalej na wschód i objeżdżamy całe pasmo górskie które przejechaliśmy przez zwykłe ale równie urokliwe miejscowości, jazda tego dnia daje mnóstwo frajdy ale daje się też trochę we znaki i czujemy zmęczenie, dzień dobrze wyrył nam się w pamięci zdecydowanie przez pozytywne wrażenia których tak intensywnie dawno nie pamiętaliśmy.
Następny poranek był znowu dość chłodny, 6 stopni jedynie ale dopóki się spakowaliśmy słońce trochę poprawiło wskazania a dla nas to kolejny dzień, kolejna przygoda. Udało mi się znaleźć w nieodległej lokalizacji nocleg ale dostępność dopiero od godziny 16, a że jesteśmy dość daleko na południowym zachodzie mamy blisko do Włoch. Wymyśliłem więc krótką objazdówkę tak, aby nie umęczyć się bardzo przed powrotem ale też o sensownej godzinie zalogować się do hostelu.
[ img ]
Głównymi celami były górskie, kręte drogi z miejscowości Tröpolach przez grzbiet górski i pogranicze do Pontebba w Włoszech i tam na zachód aby objechać Alpy Karnickie wyjeżdżając w powrotnym kierunku do Lienz gdzie mieliśmy spanie. Jak w dniu poprzednim najpierw spokojne przejazdy malowniczymi miejscowościami i przed granicą bardzo stromy i kręty podjazd do góry gdzie na szczytach jest węzeł ze stokami narciarskimi i ładne widoki w austryjackim stylu, jednak zaraz za grzbietem czeka nas inny świat.
[ img ]
Pownieważ tuż za nimi wita nasz słoneczna i kolorowa Italia – cóż to było za miejsce! Radości było co nie miara 8) Przepięknie położone jezioro rozpościera się niczym brama do lepszego świata, mnóstwo słońca, zieleni, kolorów - jak trafilibyśmy do raju.
[ img ]
[ img ]
Dalej jedziemy leśnymi odcinkami stromo w dół, część włoska nie ma nic wspólnego z Austrią, całkowicie inny klimat, inne barwy, temperatura no i widoki na horyzoncie po prostu potęga.
[ img ]
[ img ]
[ img ]
[ img ]
My akurat z żoną to kochamy południowe kraje i tą kulturę, kawiarnie, małe miasteczka i spokój – a to wszystko jest tutaj pod ręką tak blisko. Poprzedniego wieczora analizowałem przejazd na google maps i znalazłem taką miejscową manufakturę serów, oczywiście w świetnym miejscu nad serpentynami. Zatrzymaliśmy się na chwilę bo stał tu jeden Harley, siedziała sobie para i czekała na coś. Udało nam się kupić tutaj wyśmienity, roczny ser który dojechał z nami do domu, ale także spróbowaliśmy miejscowej „deski” rozmaitości z serami i wędlinami – po prostu poezja!
[ img ]
To nam zrobiło jeszcze większą ochotę aby jechać dalej, bo im dalej tym lepiej. Droga była dość agresywnie kręta, bardziej trzeba było być uważnym niż szybkim no i nie było tutaj absolutnie nikogo, lecimy kolejne kilometry w całkowitej głuszy wąwozem wzdłuż rzeki, a szczyty okalają nas z każej strony.
[ img ]
Droga wije się kilometrami pomiędzy urwiskami, poprzez tunele, agrafki i mikrowioski gdzie ktoś siedząc przed domkiem macha do nas ręką w geście pozdrowienia bo widok kogoś jadącego tą drogą jest chyba jest tutaj dość rzadki. Wrażenie jest dosyć opustoszałego i dzikiego regionu, ale wrażenie robi piorunujące.
[ img ]
[ img ]
[ img ]
Czasem zaczynają się pojawiać jakieś mocno wyprawowe motocykle, krajobraz staje się łagodniejszy i pojawiają się kolejne mniejsze równie puste miejscowości i miasteczka. Krajobraz bajkowy, spokojny i nie tak zurbanizowany jak u sąsiadów z północy, to może być dobre miejsce dla kogoś jak my, czego tu więcej trzeba?
[ img ]
[ img ]
[ img ]
W pewnym momencie dojeżdżamy do Moggio di Sotto skąd jedziemy już drogą szybkiego ruchu przez kilkadziesiąt kilometrów w poszukiwaniu miejsca na małą czarną. Jako, że godzina jest lekko popołudniu nie ma szans, żeby było coś otwarte, większość lokali które wyszukuję na google maps zaczyna od 17 pracę po południowej przerwie, ulice są puste. W jednym miejscu w Tolmezzo widzimy zaparkowane motocykle i choć najpierw je mijamy, to później zawracamy bo to jedyny lokal otwarty w okolicy – jak się okazuje.
[ img ]
[ img ]
[ img ]
Jeśli ktoś lubi południowe klimaty, to jest to czego się szuka – knajpka pośrodku miejscowości, dookoła domy, pełno kwiatów, góry w tle i kawa w filiżance. Zjeść nie było za bardzo co, to domówiliśmy tiramisu – deser który został powstał właśnie w tych regionach gdzie byliśmy, więc spróbowaliśmy na miejscu tego co najlepsze, przy okazji pierwszy raz mieliśmy przyjemność słuchać języka włoskiego który całkiem sympatycznie brzmi.
[ img ]
Dalej droga wiodła nas już tylko na północ, wspaniale położone drogi wiodące przez Alpy Karnickie zapraszały nas wyżej i wyżej, po drodze równie urokliwe miejscowości i miasteczka takie w starym stylu – blisko a ale jednak całkiem inaczej niż u sąsiadów, dużo spokojniej i tak jak z filmów wyobrażam sobie senną starą wieś. Musiałem w pewnym miejscu zawrócić aby przejechać się jeszcze raz serpentynami bo żal było odjeżdżać, zawsze powtarzam plecaczkowi, że dół pleców może i boli ale wrażenia zapamiętam a ból kiedyś przeminie :D
[ img ]
[ img ]
[ img ]
Finalnie dojechaliśmy z nienacka do Austrii gdzie było bardziej zwyczajnie i tam już bez szaleństw skierowaliśmy się do hotelu, tam znowu tylko ciągniki i krowy na każdym kroku mieszający się z zapachem obornika. Ale przyznać trzeba, że jest to kraj wysoce rozwinięty i co w nim piękne nie podlega dyskusji, ma swoje charakterystyczne oblicze które zapada w pamięć - między innymi strzeliste kościoły tego typu jak na zdjęciu.
[ img ]
Ogólnie to jest zapach z którym Austria mi się kojarzy na całej rozciągłości, rolnictwo w tamtym kraju to potężna gałąź gospodarki. Moje domysły potwierdza mąż kobiety u której bookowaliśmy spanie, opowiedział nam całkiem sporo ciekawych informacji o życiu tam i w Londynie spod którego tutaj się przeprowadził.
[ img ]
[ img ]
Z balkonu na wprost mieliśmy widok na okazały tartak i góry które jak się okazuje również stanową ogromną branżę w Austrii i wykorzystuje się tutaj niemal wszystko na sprytne sposoby obracając to w pieniądz. Tego samego dnia udajemy się jeszcze coś zjeść do miasteczka, kupić się nic nie da bo sklepy są do 19-20 maksymalnie i nawet na podróż trudno się zaopatrzyć co będziemy musieli powtórzyć z rana.
[ img ]
Kolejnego dnia w zasadzie wskakujemy po śniadaniu wcześnie rano na autostradę i lecimy do granicy przez Wiedeń który znowu w piątkowe popołudnie jest zakorkowany na czteropasmówce. Później Czechy z krótkim przystankiem w Brzecławiu w którym byliśmy na gulasz z jelenia w sprawdzonej knajpce i lecimy do Polski bo mamy nocleg już u nas, bowiem byliśmy gośćmi kolegi który ma takiego samego Tracera GT tylko inaczej spersonalizowanego – mieliśmy jechać razem ale obowiązki wzięły górę. Tam spędziliśmy wspaniały wieczór do praktycznie godzin porannych co było konieczne aby się odbyło pomimo długiej podróży. Zobaczyliśmy też piękno tamtych okolic z góry Żar, okolice zrobiły też na nas duże wrażenie, zdecydowanie warto też jest się tam wybrać czego w sumie żałowałem że nie zrobiłem wcześniej. Następnego dnia wracaliśmy przez Limanową to również był świetny przejazd i cudowne okolice którymi też możemy się pochwalić, dalej do domu autostrada i odpoczynek. Niedziela pod względem pogody była bajeczna, ale zarówno my jak i motocykl musieliśmy odetchnąć, przygoda była to przednia i warta przeżycia – wszystko nam sprzyjało i chyba dzięki też temu zostanie dla nas niezapomniana.
Dlatego nie warto odkładać takich rzeczy na nie wiadomo kiedy, życie jest za krótkie żeby przepuszczać je pomiędzy palcami, trzeba je wyciskać ile się da i czym się da! :moto: :!:
[ img ]
|
|